czwartek, 1 maja 2025

Narodziny człowieczeństwa cz.II

ROK 757

PLANETA: Vegeta

CZAS AKCJI: Przed rozpoczęciem historii


— Sara? Co to za dziwaczne imię? — rzucił kąśliwie książę, będąc już poza specjalną salą medyczną.

— Dostałam go od ojca. Nie wstydzę się tego — wyjaśniła śmiało kobieta. — Ojciec mówi, że w innym języku oznacza księżniczkę. 

Vegeta VI spojrzał na Saiyankę jak na wariatkę, nawet jeśli nie był w stanie jej dokładnie dostrzec w tym ponurym czerwonym świetle. Irytowała go, a jednocześnie tak mocno intrygowała. Była jedyną osobą, jaką tutaj spotkał i nie bała się powiedzieć mu co myśli, a nawet zanegować jego poczynania. Postawiła się i zablokowała jego cios. Pierwszy raz z czymś takim się spotkał, jeśli nie było to pole bitwy. Przez jeszcze chwilę obserwował ogoniastą, po czym wyszedł bez słowa z ponurego miejsca.

Sara. Bardzo dziwna kobieta.

Zdecydowanie za długo przebywał w inkubatorium. W ogóle się tutaj nie wybierał i zaczął zastanawiać, jak to się stało, że jednak tutaj trafił? Nie zamierzał przecież odwiedzać jakiegoś smarkacza, który jedną nogą był w grobie. I sobie przypomniał. Przyszedł dlatego, że ta dziewczynka mimo wcześniactwa wciąż żyła. Był po prostu ciekawy. Może i wszedł do tej części budynku w celu odnalezienia ojca, a później matki, ale ostatecznie jakaś cząstka jestestwa cieszyła się, że tu trafił. Sam przed sobą nie potrafił tego wyjaśnić. Prawdę mówiąc, miał się podzielić z rodzicielem ważnymi spostrzeżeniami dotyczącymi ostatniej misji.

Opuścił pomieszczenie z potomkami Saiyan, następnie szybkim krokiem skierował się do sal pooperacyjnych po drugiej stronie skrzydła medycznego. Do jedynego miejsca, które tego dnia planował odwiedzić. A wyszło inaczej. Po drodze kłaniali mu się tutejsi pracownicy, jak i odwiedzający, a tych z pewnością mógł policzyć na palcach jednej ręki. Jak zwykle wszyscy milkli w jego obecności, obserwując z uwagą. Zwróciłby natrętnym spojrzeniom uwagę, ale wyjątkowo głowę zaprzątało mu zupełnie coś innego i nie była to nadchodząca rozmowa z władcą. Przeklął w myślach kobietę, którą dopiero co poznał. Dlaczego zakorzeniła się w jego myślach?

Sara. Co to w ogóle za imię?!

Odepchnął natrętne myśli. Za chwilę znalazł się we właściwym miejscu. Przez tutejszy personel został pospiesznie poinstruowany, dokąd ma się udać, a nawet odprowadzony do celu. Gdy tylko zatrzymał się naprzeciw wejścia, przyłożył dłoń do skanera, by go wyłączyć. Po rozsunięciu się mlecznych drzwi od razu wszedł do pomieszczenia. W środku było cieplej niż na korytarzach i zdecydowanie mniej jaskrawo dla oka. Ojciec siedział na krześle z głową opartą o ścianę. Spoglądał w sufit. Verinia spała. Najwidoczniej operacja kosztowała ją wiele wysiłku.

— Witaj ojcze. Co z matką?

— Vegeta? — król brutalnie został wyrwany z zadumy. — Wróciłeś już?

— Jakiś czas temu — wzruszył ramionami.

Następca tronu wszedł w głąb pomieszczenia, siadając obok ojca. Od razu zrozumiał, jak bardzo był zmęczony i głodny. Z tego całego zamieszania zapomniał o wszystkim. Korzystając z okazji, podzielił się swoimi doświadczeniami oraz przemyśleniami. Miał nadzieję, że Freezer ich godziwie wynagrodzi za trud, jaki włożyli w zdobycie planety oraz jej zasobów.

***

Vegeta ponownie odwiedził swoją matkę około południa. Zaraz po tym, jak wreszcie wyspał się we własnym łóżku. Jeszcze zanim przestąpił próg sali pooperacyjnej, został poinformowany  o stanie pacjentki. Królowa przebudziła się przed świtem. Książę, wchodząc do środka, spojrzał na matkę, a następnie niemal niewidocznie się uśmiechnął do niej. Wyglądała na bardzo zmęczoną i wyjątkowo bladą. W końcu straciła sporo krwi. 

— Jak się czujesz? Przeszkadzam? — szepnął.

— Odpoczywam, podaj mi wody — wychrypiała, unosząc ciężkie powieki.

Mężczyzna sięgnął po plastikowy kubek stojący na stoliku tuż przy łóżku. Ustawił znajdującą się w środku słomkę w odpowiednim kierunku, a następnie ostrożnie podał kobiecie.

— Dawno wróciłeś? — zapytała, gdy tylko przełknęła napój.

Saiyanin podszedł po krzesło, na którym poprzedniego wieczoru siedział, a następnie przysiadł tuż obok.

— Wczoraj. Zdobyliśmy planetę bez zbędnych nakładów. Udało nam się nawet dojść do porozumienia z tubylcami.

Kobieta zrobiła wielkie oczy. Jej syn rzadko kiedy podchodził dyplomatyczne do podbojów. Tym razem posłuchał. Jej wiedza o tej planecie okazała się na wagę złota. Odetchnęła z ulgą, wiedząc, że ogromne archiwa i biblioteki Tsufulian z rozmaitą wiedzą zostały oszczędzone. Nie każdy miał świadomość, że informacje także mają ogromną wartość. Freezer nie był skończonym kretynem i taki zasób wiadomości mógłby mu się bardzo przydać.

— Widziałem ją — niespodziewanie zmienił temat.

— Co? Kogo?

— Widziałem tego dzieciaka. Wczoraj.

Kobieta na moment zamarła, następnie ciężko westchnęła i zdawało się, że mocniej wcisnęła głowę w poduchę.

— Wyobraź sobie, że przeżyło. Przynajmniej na razie.

Królowa zachłysnęła się powietrzem, a następnie zakaszlała mocno. Nie spodziewała się tego. Tyle lat utraconych ciąż. I tym razem nic nie poszło, jak powinno, a jednak jakimś cudem...

— Jak? Jak to możliwe? — wychrypiała z niedowierzaniem.

— Powiedziałbym, że nie wiem, ale byłem tam i rozmawiałem z kimś — zaczął spokojnie, spoglądając matce w oczy. — Jest podpięta do aparatury, w inkubatorze, w specjalnej zaciemnionej sali. Nie wróżę jej świetlanej przyszłości, nie mam pojęcia czy im się uda utrzymać to małe coś przy życiu.

Vegeta miał wrażenie, że jego matka zapadła się mocniej w pościel. Opcje były dwie. Jedna strach przed kolejną utratą, druga, że smarkacz niczego w życiu nie osiągnie. W każdym razie, jeśli to małe chuchro miało przeżyć, to przed nim i tak było kilka lat w odosobnieniu.

***

Mijały tygodnie, miesiące i w końcu rok pierwszy. W tym czasie kilkanaście razy serce małej Saiyanki się zdążyło zatrzymać. Ilekroć po długiej walce przywracali ją do życia, Vegecie ciężko było w to uwierzyć. Każda tego typu sytuacja kończyła się jego wizytą w ambulatorium, co nie uszło uwadze pracującej tam Sary.

Obserwowała go w ciszy i z dystansu. Nie chciała wchodzić z nim w żadną polemikę. Z tym okrutnikiem wszak nie dało się rozmawiać z sensem. Nie bez powodu chodziła za nim łatka okrutnika. W świecie bestialskich i walecznych Saiyan uchodził za legendę, ale ona była zgoła inna. Nie należała do elitarnej jednostki, nawet jeśli jej ojciec był potężnym wojem, to do najlepszych wciąż mu brakowało. Ona była inteligentna i łaknęła wiedzy, a tej nie było za wiele wśród ogoniastych. Dla siebie samej była elitą jednak w innej dziedzinie. Kasta medyczna, do której należała, w zupełności jej do szczęścia wystarczała. Zamiast zabijać — ratowała maleńkie życia.

Kolejny raz w raz z zespołem udało jej się ocalić kruchą dziewczynkę, która zdążyła wywalczyć sobie pierwszy rok istnienia. To był naprawdę trudny czas nie tylko dla księżniczki, ale i dla niej samej. Mimo że każdy twierdził, iż jej praca jest zbędna, a dzieciak nie dożyje dnia następnego, ona walczyła. Czuła na sobie pogardliwe spojrzenia współpracowników, jak i samej pary królewskiej. Jednakże zdawała sobie sprawę, iż ma przyłożony palec z wiązką KI do gardła, jeżeli nie uda jej się ocalić królewskiego oseska. To była jej walka, której nie chciała przegrać z wielu względów. Także własnych, moralnych.

Sara była stałą bywalczynią bezimiennej. Verinia i Vegeta III odwiedzili ją przez ten czas zaledwie jeden raz; utwierdzić się w zeznaniach syna, że dziecko przeżyło przedwczesny poród. Nigdy więcej ich tam nie spotkała. Jeżeli któreś z nich się tam zjawiło to tak, by nikt i nic tego nie zarejestrowało, a w pomieszczeniach medycznych był monitoring.

Z księciem było inaczej. Każda jego wizyta była zarejestrowana i za każdym razem, gdy tylko pojawiła się informacja o stanie krytycznym. Nie wiedziała, czy mu zależało, czy miał po prostu ochotę ujrzeć śmierć własnej siostry i stwierdzenia, iż ta nie miała prawa istnieć. Słabi umierają szybko — to były jego słowa, których miała nigdy nie zapomnieć.

Oglądanie go na kamerach było w pewnym momencie dla niej bardzo intymnym doświadczeniem. Nie wiedziała, czy z nią rozmawiał, a jeśli tak to czy wyrażał swą pogardę, czy wręcz przeciwnie. Nie śmiała jednak nigdy o tym wspominać. Bała się, że jeśli ktoś, a zwłaszcza następca tronu się dowie, straci głowę, a wraz z nią niewinna istota.

***

Sara uderzyła pięścią w ścianę, zalewając się łzami. Nie mogła uwierzyć w to, co się działo. Nie tak to miało się wszystko potoczyć! Zrobiła dosłownie wszystko, co mogła, trzymała się ustalonych procedur, które kolejno łamała, gdy zaszła taka konieczność. I nic. Przegrała. Przegrała wszystko. Zespół ratowniczy pozbierał sprzęt, kolejno wyłączając monitory funkcji życiowych.

— To była kwestia czasu, Saro — mruknął bez krzty emocji starszy medyk. — Powiadomię rodzinę.

Ona nie mogła tego zrobić. Nie była w stanie. W najgorszym śnie nie potrafiłaby przekazać tej jakże strasznej informacji. Była tak zaangażowana w życie bezimiennej dzieciny, że zaczęła traktować je jak własne. Opowiadała historyjki, śmieszne żarty, historię Saiyan, czytała książki i mówiła, jak bardzo jest z niej dumna każdego dnia. Robiła to, czego nie chciała dać jej własna rodzina. Wszystko z powodu nikłej szansy na dożycie choćby trzeciego roku, czy niskiej mocy bojowej, której i tak nie mieli prawa mierzyć przed opuszczeniem inkubatorium.

Z bezsilności poczęła okładać podłoże, głośno przy tym szlochając. Tak bardzo wierzyła w powodzenie swej misji, że nie brała pod uwagę żadnej porażki. W końcu dotąd każdy problem potrafiła ostatecznie rozwiązać. Roztrzęsiona oparła się o potężną maszynę wypełnioną po brzegi specjalistycznym płynem, które imitowało wody płodowe matki.

Nagle drzwi się rozwarły, a do pomieszczenia jak burza wpadł książę Saiyan. Kobieta podskoczyła z przerażenia, nawet nie próbowała tłumić swoich emocji. Nie chciała, nie potrafiła. Wciąż zanosiła się z powodu swojej bezsilności.

Vegeta wielkimi oczyma spoglądał na inkubator i dziecko znajdujące się w środku. Wyglądało tak samo, jak wcześniej. Włosy czarne jak noc oraz ogon falowały spokojnie wśród bomblującego płynu. Skierował wzrok na roztrzęsioną medyczkę, a następnie zmarszczył brwi. Wyglądała jak kupa nieszczęścia. W dodatku wydawała z siebie koszmarne dźwięki. Wreszcie nie wytrzymał i przykucnął, a potem wyszarpał kobietę z posadzki, stawiając ją tym samym na równe nogi. Dopiero teraz zauważył, iż jest kilka stóp wyższa.

— Gadaj! — warknął.

Saiyanka skuliła się w sobie, pociągając jednocześnie nosem. Czy musiała coś w ogóle mówić? A może nie wiedział? Tylko czy ona powinna była cokolwiek tłumaczyć? Zawiodła.

— Ona... ona... Jej serce przestało pracować — załkała, nie mogąc spojrzeć przyszłemu władcy w oczy. — Próbowałam wszystkiego, ale... Przestała walczyć. Zawiodłam.

Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, acz stanowczo, a następnie na inkubator. Puścił poły kitla, zmarszczył brwi.

— Wynoś się! — ryknął.

— Ja... Ja przepraszam... Próbowałam naprawdę wszystkiego, ale... — łkała.

Tego było za wiele. Wiedział, że sztuczne utrzymywanie księżniczki było z góry skazane na fiasko, a jednak jakaś cząstka niego nie potrafiła się z tym pogodzić i nie rozumiał dlaczego. Nic ich nie łączyło poza więzami krwi. A może to było to? Nigdy wcześniej nie miał rodzeństwa żywego. Zacisnął pięści.

— Wypierdalaj!! 

Jego nagły wybuch był spowodowany nie tylko rozczarowaniem, ale i jakąś utratą... Czegoś, czego nigdy nie było. Zerwał się z miejsca, łapiąc szlochającą kolejny raz za fartuch, po czym rzucił o drzwi. Chciał być w tej chwili sam.

— Nie chcę cię tu widzieć! Miałaś tylko jedno zadanie! Utrzymać tego bachora przy życiu! — ryknął na bezbronną kobietę.

Przerażona Saiyanka wpadła w histerię; Książę był dokładnie taki, jak go przedstawiali. W obliczu takich wieści pomyślała, że ten będzie chciał zniszczyć to pomieszczenie, to niczemu winne ciało, które zasługiwało na godny pochówek, a nie bestialską erupcję wściekłości. A na to się właśnie zapowiadało, gdy dostrzegła jak następca tronu, kolejno niszczy przedmioty pozostawione na blacie laboratoryjnym.

Sara przetarła nos rękawem kitla, wytarła oczy, a następnie ściągając brwi, podniosła się, jakby właśnie szykowała się do natarcia. Nie, to nie był atak, lecz obrona. Miała zamiar bronić tego miejsca, jak i zmarłej. Nim udało przestąpić się jej choćby krok, zachwiała się, a następnie usiłując nie upaść na podłogę, wpadła na przeklinającego Vegetę. Oboje runęli.

Saiyanka przesłoniła automatycznie twarz, gdy tylko mężczyzna zepchnął ją z siebie mocno rozzłoszczony. Coś podobnego w jego życiu nigdy nie miało miejsca. To było uwłaczające, zwłaszcza w tym miejscu.

— P-roszę o wy-wybaczenie, książę... — jąkała się.

Zacisnęła powieki, zupełnie zapominając, co robiła przed chwilą, a raczej co planowała. Truchlejąc, obserwowała spomiędzy palców, jak dziedzic się podnosi, kopiąc jedną z przypadkowych rzeczy. Ewidentnie potrzebował się na czymś wyżyć i prawdę mówiąc, doskonale go rozumiała.

— Niestety nie mogę pozwolić ci zostać tu samemu — wydukała nieśmiało. — Nie mogę pozwolić skrzywdzić ci dziewczynki.

Chociaż panicznie bała się syna władców, to odnalazła w sobie cząstkę odwagi. Pokochała tę kruszynkę, chociaż nie planowała. Czas zrobił jednak swoje.

— Jak się do mnie zwracasz, nic niewart śmieciu! — wycedził przez zęby. Jej bezczelność działała na niego jak płachta na byka.

— Nie pozwolę zniszczyć ci tego miejsca! — krzyknęła w przypływie odwagi.

Podbiegła do inkubatora. Odwracając się, rozpostarła ręce, tak by jej czyny były dostrzegalne w tym upiornym pomieszczeniu. To była jej ostatnia walka i nie zamierzała się poddawać. Ta rodzina nie chciała tego maleństwa, ale ona traktowała je jak własne. Nie mogła po tych wszystkich miesiącach ciężkiej pracy po prostu ją porzucić.

Książę jedynie odpowiedział jej gorzkim śmiechem z nutą szaleństwa. Niedawno nie udała mu się jedna z misji i wciąż nad nią ubolewał. Ludzie okrutnego Imperatora szydzili z niego, a on nie mógł im odpłacić. Był za słaby. Tym razem to ona była. I...

— Jesteś potworem! Wy wszyscy jesteście! — wyrzuciła ze łzami. — To wasza wina, że nie żyje! Ona miała przed sobą jakąś przyszłość. Ale to może nawet dobrze, że odeszła? Nikt z was jej nie chciał! Myślisz, że ona nie czuła tego?

Vegeta momentalnie wmurowało w posadzkę. O czym ta kobieta właściwie bredziła? Czy właśnie usiłowała mu wmówić, że władcy są winni śmierci tego malca? On sam jest współwinny? Na pewno miała racje, obrzucając ich stwierdzeniem, iż była niechciana. Kiedyś i owszem, ale po rychłych narodzinach wszystko się zmieniło. Tylko on był ciekaw czy rzeczywiście ma jakąś szansę.

— Nie życzyłem jej śmierci — Po dłuższym milczeniu zabrał głos. — To śmieszne, ale zastanawiałem się, czy faktycznie ma szansę z tego wyjść. Ty twierdziłaś, że może. Skutki widać gołym okiem.

Książę powolnym krokiem, z wyciągniętymi przed siebie dłońmi ruszył ku przerażonej kobiecie. Nie chciał jej zabijać, już nie. Nawet nie zamierzał jej straszyć. Dostrzegł, iż ta oddała się całkowicie sprawie jego niedoszłej siostry. Traktowała ją jak własną córkę. Było to dla niego bardzo dziwne. Jak obca kobieta mogła żywić do czyjegoś dziecka jakieś emocje? Czy był to efekt uboczny jej pracy? Spędzała tu niemal każdą chwilę.

Stanął przed nią, wpatrując się w te wreszcie dostrzegalne rysy twarzy. Ciemne czerwone lampy utrudniały wszystko. Teraz dopiero dostrzegł jej determinację. I chociaż była słaba, chciała walczyć o... Martwe dziecko?

Westchnął, spoglądając ku imponujących rozmiarów inkubatorowi. W środku znajdowało się drobne ciało. Maleństwo wyglądało jakby spało. Jedynie wody były nienaturalnie spokojne. Gdy osoba umieszczona w środku oddychała, cały płyn bulgotał, wszędzie wirowały bąbelki powietrza.

Zrobiło mu się ciężej na żołądku. Miał wrażenie, jakby powietrze zgęstniało. Nie rozumiał tego. Nic w tym miejscu się nie zmieniło. Grawitacja, ciśnienie powietrza... Nawet kobieta nie drgnęła z miejsca.

Po co on w ogóle tutaj przylazł? Saiyanka sama powiedziała: nikomu na tym dziecku nie zależało. Jemu także. A jednak tu był i wściekał się na cały świat. Dlaczego?

Coś mu mignęło przed oczami, a może to były tylko zwidy? Zdecydowanie. Było ciemno, on roztrzęsiony. A jednak znowu to dostrzegł. Wytężył wzrok, obserwując zaciekle ten sam punkt. I dostrzegł kilka małych pęcherzyków przemieszczających się od aparatury ku górze.

— Widzisz to, co ja? — wychrypiał. Ewidentnie miał zwidy. Potrzebował potwierdzenia.

Sara zamrugała kilkukrotnie. Bojowe nastawienie księcia się ulotniło. Ze zdezorientowania opuściła ręce i spojrzała we wskazane miejsce. Zaraz dostrzegła dokładnie to samo co książę. Na moment zapomniała oddychać. Zrobiła wielkie oczy, gdy kolejna porcja bezkształtnych pęcherzyków powietrznych opuściła aparaturę do oddychania. Zdała sobie sprawę, że do tej pory jej nie wyłączyła i najprawdopodobniej to urządzenie ich zmyliło. Pospieszyła do komputera, by wyłączyć aparaturę, by ukrócić te złudne nadzieje.

Vegeta przyglądał się kobiecie, nie do końca rozumiejąc jej pośpiech i bardzo przyśpieszony oddech. Ewidentnie targały nią bardzo sprzeczne emocje. Odniósł nawet wrażenie, iż oszalała. Mówiła coś do siebie. Raz się uśmiechała, zaraz wyglądała, jakby miała wybuchnąć płaczem. I gdyby nie niewielka odległość między nimi wielu rzeczy by nie dostrzegł.

— Co ty właściwie robisz? — zapytał, gdy spostrzegł jej wahanie nad jednym z przycisków.

— Ja... Ja... No... Ja tylko... — jęknęła, usiłując zatrzeć ślady swojej nadchodzącej histerii.  — Wyłączam aparaturę tlenową. Zapomniałam ją wyłączyć, gdy jej serce przestało bić.

Syn Verinii spojrzał na guzik, potem na kobietę, a następnie w stronę inkubatora. W głowie kotłowało mu się tyle rzeczy, że sam nie miał pojęcia, o czym myśli i, czy w ogóle jeszcze myśli. Więc to powietrze... to tylko urządzenie? Zamknął oczy, wziął głęboki wdech. Potrzebował oczyszczenia. Tak dziwnie nie czuł się chyba od czasu, gdy jego ojciec został upokorzony przez Freezera. Wtedy był tylko małym smarkiem.

— Zanim go wyłączysz, możesz sprawdzić, czy postępujesz słusznie? — zapytał ostrożnie. To było szalone i nie w jego stylu. — Jesteś pewna, że ona umarła?

Kobieta ciężko westchnęła, chociaż nie ukryła swojego zaskoczenia. Jej dłoń zadrżała nad przyciskiem. Odsunęła się od urządzeń, spoglądając mężczyźnie w oczy.

— Ratowałam ją, modliłam się do starych bogów, by ją oszczędzili. Widziałam na własne oczy jak przestała oddychać, jak jej serce stanęło... — Z każdym słowem jej głos się łamał, a pewność siebie się ulatniała. Pociągnęła nosem. — Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym by żyła, ale nie da się. Po prostu...

— Po prostu włącz wszystko i upewnij się, że nie żyje. — warknął. — Albo cię zabiję.

Saiyanka z przerażeniem zamarła, gdy dostrzegła dwa palce wycelowane w jej bijące jak szalone serce. Nie blefował. On nigdy nie rzucał słów na wiatr. Zacisnęła usta, próbując ustabilizować oddech i szalejący strach. Bądź odważna, bądź odważna. Rób, co karze — powtarzała w myślach jak mantrę, powoli podchodząc do pierwszego z monitorów. By czuć, że ma nad czymś kontrolę postanowiła po kolei tłumaczyć bezwzględnemu przyszłemu władcy, co będzie robić i co te urządzenia właściwie monitorują.

Arogancki wojownik z uwagą obserwował poczynania neonatolog. Z bacznością wysłuchiwał jej lekarskiego bełkotu, do którego normalnie nie przyłożyłby ucha. Tym razem było inaczej. Zachowywał się nawet wobec własnej oceny jak jakiś szaleniec. Jak nie on. A jednak właśnie tego potrzebował, by móc oddychać i spać spokojnie. By zamknąć rozdział.

Ostatnim urządzeniem, jakie zostało uruchomione, był monitor funkcji życiowych, który miał zakończyć to szaleństwo. Pokazać, że złudne nadzieje nie mają racji bytu, a serce ot, tak nie zaczyna nagle bić. Bo tak. Jakież było ich zdumienie, gdy każda z czterech niebieskich kresek poruszała się w niezgrabne szlaczki w akompaniamencie pikania. To zdecydowanie nie były poziome linie.

Sara upadła na kolana, w oczach pojawiły się łzy. Nie miała pojęcia jakim cudem. Czy tak mocno się pomyliła? Ale... Przecież przy niej wszystko przestało działać, urządzenia wskazywały śmierć. Czy zatem dziewczynce stanęło serce, a potem... Ile czasu upłynęło? Była w stanie funkcjonować? Naprędce podniosła się, skanując wzrokiem kolejno odczyty. Czy gdyby odłączyła jej tlen...? Nie chciała nawet o tym myśleć. Za to jednego była pewna — gdyby książę się tutaj nie pojawił, dokończyłaby procedurę odłączenia i byłoby po wszystkim.

— Ona... żyje. N-nie wiem j-jak, ale... Ale wszystko na to wskazuje. — jąkała się przecierając zapłakane oczy. — Nie wiem, w jakim stanie jest jej mózg, ale jeśli była w stanie...

Spojrzała na zegar. Dziesięć minut. Dziesięć minut temu odłączyła monitory i się załamała. Później przyszedł on. Dorośli potrafili spokojnie wrócić do zdrowia po takim czasie od zatrzymania akcji serca. Ile trwało to u tego malca? Nie miała pojęcia, ale wystarczyło. Istniała nadzieja.

Nie kryjąc łez i radości, Saiyanka rzuciła się księciu na szyję, szlochając przy tym, że mała żyje. On stał jak słup, spoglądając na monitoring. Widział bijące serce. Widział wszystko. Ona wcale nie umarła. A nawet jeśli, to wróciła. Była silna. Jak na takie małe coś była wytrzymała. To musiało coś oznaczać.

Odsunął od siebie kobietę, podszedł do inkubatora i spojrzał na to małe dziecko ukryte pod aparaturą. Przyglądał się jej dłuższą chwilę, czując spokój. To było coś, czego nie potrafił opisać. Odwrócił się i ruszył w ciszy w stronę drzwi wyjściowych.

— Radze ci się nią dobrze opiekować — rzucił cicho, acz stanowczo. — Nie zabij jej.

— O-oczywiście — ukłoniła się, spoglądając nań spod bujnej grzywy.

— Sara

Saiyanka zesztywniała na dźwięk swego imienia. Dotąd nigdy nie zwrócił się do niej w ten sposób. Zrobiło jej się niezręcznie i wolałaby się nie odzywać. Jednocześnie nie chciała rozgniewać następcy tronu.

— Tak, panie?

— Ma na imię Sara.


*A co stało się z Sarą w świecie Trunksa? Dlaczego jej Trunks czy Bulma nigdy nie spotkali? Czy nigdy nie było? Oto wyjaśnienie na te pytania. Od tego momentu historia potoczyła się całkiem inaczej...

[...] Po co on w ogóle tutaj przylazł? Saiyanka sama powiedziała: nikomu na tym dziecku nie zależało. Jemu także. A jednak tu był i wściekał się na cały świat. Dlaczego? [...]

Muzyka

Coś mu mignęło przed oczami, a może to były tylko zwidy? Zdecydowanie. Było ciemno, on zaś był roztrzęsiony. Wytężył wzrok, obserwując zaciekle ten sam punkt. I nie dostrzegł niczego. Nie rozumiał, dlaczego usiłował siebie okłamywać. Zacisnął pięści tak mocno, że aż poczuł ból.

Był wściekły, coraz mocniej oddychał, a w głowie kłębiły się najczarniejsze chmury. Odwrócił się, by spojrzeć na kobietę, która dotąd utrzymywała przy życiu jego siostrę. Ogarnęła go niepohamowana żądza mordu. Krew za krew. Nie spełniła swojego zadania. Zawracała mu głowę walecznością i nadzieją, a teraz wszystko zabrała. Czy to były jakieś cholerne kpiny?

Niczym szalony wiatr pojawił się przed Saiyanką. Ta nie rozumiejąc sytuacji i targających nim emocji złapał nieszczęsną ofiarę za gardło, mocno zaciskając palce. Dopiero co miał zupełnie inne odczucia, żałował jej i tego, że przywiązała się do tego dzieciaka. Teraz gdy widział dokładnie, jak w tych aparaturach wygląda nieruchome truchło — zdziczał. Przestało mu zależeć na czymkolwiek. Liczyła się tylko śmierć i władza.

Dotąd szamocząca się pobratymka ucichła wraz z pękającymi kośćmi.

Krew za krew. Książę rubasznie się roześmiał, gdy krew splamiła nie tylko jego uniform, ale i twarz.


2 komentarze:

  1. >>Z księciem było inaczej. Każda jego wizyta była zarejestrowana i za każdym razem, gdy tylko pojawiła się informacja o stanie krytycznym. Nie wiedziała, czy mu zależało, czy miał po prostu ochotę ujrzeć śmierć własnej siostry i stwierdzenia, iż ta nie miała prawa istnieć. Słabi umierają szybko — to były jego słowa, których miała nigdy nie zapomnieć.<<

    Może powoli zaczynał się do niej przywiązywać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem sami nie wiemy, że coś w nas kiełkuje, póki coś poważniejszego się nie wydarzy *,*

      Usuń