~*~ Bonus z okazji setnego odcinka ~*~
>> 100. Niespodziewana wizyta <<
Gdzie okiem sięgnąć wznosiły się i opadały łagodne pagórki porośnięte soczyście zieloną trawą. Niebo miało odcień wrzosów, dzięki któremu blade ciała niebieskie widniejące na nim dosłownie wtapiały się w nie, tworząc harmonię. Całe to miejsce sprawiało, że człowiek się uspokajał, nawet w obliczu straszliwego zagrożenia.
Święta ziemia. Królestwo Bogów. Niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Tylko jeden dostąpił zaszczytu – Son Gohan.
Kibito nie był do końca pewny czy Shin dobrze postępował, wprowadzając tutaj Saiyanina. Ostatecznie nie miał na to wpływu, był opiekunem Boga Światów i musiał mu służyć.
Kiedy nastolatek wyciągnął z ziemi najcudowniejszy dla nich artefakt, obaj Kaioshinowie nie mogli się nadziwić, jak wiele mocy znajdowało się w ciele tego młodzieńca. Nawet Najwyższy z bogów był zdumiony, choć to on zaprosił tutaj tego niezwykłego nastolatka.
Niedługo po tym zdarzeniu zawitał w do ich świętego miejsca sam Son Gokū. Zmuszony powrotem do świata umarłych jak tylko dowiedział się, że jego syn przeżył morderczą masakrę, musiał go odnaleźć. Nie tylko uściskać, ale dowiedzieć się co wydarzyło się po tym, jak myśleli, że zginął. I dlaczego nie mógł wyczuć jego KI? Miał też nadzieję przedstawić mu plan działania na Ziemi i pogonić by jak najszybciej wrócił i dołączył do reszty drużyny, która się o niego zamartwia.
— Ten miecz Zet musi być straszliwie ostry — zauważył Gokū, obserwując poczynania swego dziecka.
Saiyanin siedział na kamieniu w towarzystwie Kaioshinów, którzy woleli stać podczas treningu Gohana. Na tę uwagę dzierżący wspomniany wcześniej miecz wylądował na trawie, przecierając pot z czoła.
— A może by na czymś go wypróbować? — kontynuował martwy wojownik.
Cała trójka podchwyciła temat. Któż nie chciałby zobaczyć legendarnego ostrza w akcji? Był piekielnie ciężki, to już wiedzieli, ale czy tak samo ostry?
— Całkiem dobry pomysł — syn poparł ojca, wspierając się na rękojeści.
Kakarotto nie zamierzał odkładać pomysłu na później, od razu rozejrzał się po najbliższej okolicy, poszukując czegoś, co się nada. Podparł się dłonią o swoje dotychczasowe siedzisko i gdy wyczuł jego porowatą strukturę, wpadła mu do głowy myśl, by właśnie na tym wypróbować artefakt. Kiedy wyszarpywał z ziemi głaz, Kibito zaprzątała jedna myśl: Kim u diabła są Saiyanie? Skąd u nich taka moc?
Son Gokū przed rzutem ostrzegł syna, a następnie zamachnął się, jak bardzo był w stanie z uniesionymi rękoma ku niebu. Rzucił kamieniem, a Gohan tylko czekał na ten moment. Nie musiał się specjalnie przygotowywać, choć zwykle takie rzeczy rozłupywał gołą ręką. Dziś sprawdzali właściwości magicznego miecza, który podobnież miał ich ocalić przed upiornym Majinem.
Ciach! Ostrze świetnie sobie poradziło. Rozłupało głaz idealnie na dwie części, a chłopak się nawet przy tym nie spocił. Na Saiyanach nie zrobiło to wrażenia, ale na opiekunie Najwyższego Kaio ogromne. Po raz kolejny.
— Gokū, jak testować to od razu porządnie — zaproponował Shin. — Przetestujemy coś znacznie twardszego.
Kaioshin wyciągnął dłoń ku niebu, a następnie stworzył sporych rozmiarów czarny sześcian, a potem rzucił go prosto w ręce martwego wojownika. Materiał był ciężki i w pierwszej chwili mężczyzna się zachwiał, starając się, by nie upuścić tajemniczego przedmiotu.
— Co to takiego? — zapytał obrońca Ziemi.
— To najtwardszy metal świata — odrzekł z dumą Shin.
Gohanowi zrobiło się momentalnie słabo. Znał, a raczej spotkał się z tym materiałem i już wiedział, że miecz tego nie zniszczy. Nic tego nie zniszczy poza artefaktem, który został na Vitani. Przełknął ślinę, zastanawiając się, w którym momencie wyznać, że magiczny oręż nie podoła. Tylko płomień smoków stopi amartzyn*.
— Stal tytanowa. To najtwardsza znana stal we wszechświecie — dodał Kaioshin.
Chłopakowi dosłownie kamień spadł z serca. W tym wypadku mógł spokojnie przyjąć sześcian na klatę i rozpołowić jak wcześniej głaz. Najwidoczniej bóg nigdy nie odwiedził krainy splądrowanej niegdyś przez Saiyan. Albo wiedział o amartzynie i znał jego historię.
Gokū popukał palcem po stali, utwierdzając się w tym, że materiał rzeczywiście był niezniszczalny dla zwykłego śmiertelnika. Przygotował się do rzutu i gdy był gotowy, krzyknął. Użył naprawdę dużo siły, by rozpędzić ciężki przedmiot. Chciał zobaczyć ostrze w akcji tak samo, jak reszta.
Młodzieniec odziany w kaioshiński strój jak na komendę rozstawił nogi, mocniej chwycił rękojeść, a następnie uniósł wysoko miecz, by z uśmiechem na twarzy wziąć rozmach i przywitać się z wyzwaniem. Sześcian zetknął się z czubkiem ostrza z takim impetem, że chłopak musiał się zaprzeć, by nie zmiotło go w tył. Walczył z siłą rzutu i gęstością metalu dosłownie kilka chwil. Klinga zadrżała, a następnie niespodziewanie pękła. Gohan pobladł. Był pewien, że tytan jest miększy, a może to ten miecz był zbyt wychwalany? Zachowując jednak czujność, uchylił się przed sprawcą zamieszania. Sześcian przeleciał nad głową Saiyanina, a następnie wbił się w ziemię jak w masło, tworząc zaorany ślad po dłuższym hamowaniu.
— Bez żartów.... pękł — jęknął trzęsącym się głosem.
Nastolatek cały drżał. Tym mieczem miał pokonać Buu! Kaioshinowie również pobledli, czując na plecach zgubę całego wszechświata. Ich najwspanialszy przedmiot został w tak impertynencki sposób zniszczony! Mężczyźni lamentowali nad najwspanialszym w dziejach artefakcie, którym miano pokonać całe zło. Poczuli się zgubieni, a nawet oszukani.
— Chyba ktoś przesadził z tą legendą, co nie? — mruknął z rezygnacją Gohan.
Upuścił złamaną klingę ze smutkiem w oczach, a ta wpadła w miękką trawę, przypominając mu ostatni raz, że była masywna. Panująca cisza wśród zebranych spowodowała, że ostatnia myśl zadudniła chłopakowi w głowie. Był pozbawiony lekkości.
— Wiecie co? Czuję, że moja siła znacznie wzrosła — rzekł z pewnością, ściskając przy tym dłonie na wysokości klatki piersiowej. — Ten miecz Zet był niewiarygodnie ciężki!
Zaczął wymachiwać zaciśniętymi pięściami, jakby chciał udowodnić wszystkim swoje odkrycie. Musiał jakoś zareagować na tę dziwną grobową atmosferę. On widział w tym wszystkim jakieś pozytywy.
— Może chodziło w tej legendzie o to, że kto zdoła opanować władanie tym mieczem, posiądzie niewyobrażalnie wielką moc?
— Racja! Może to ma sens, skoro twierdzisz, że się wzmocniłeś w swojej bazowej formie? — podchwycił Shin. — To po przemianie w super wojownika będziesz jeszcze silniejszy!
Jedynie Gokū podchodził do wszystkiego sceptycznie. On wiedział, że kilka godzin machania wielkim i ciężkim mieczem nie sprawi, że problem z Buu się rozwiąże. To było zbyt łatwe, nazbyt dziecinne. Nawet dla niego, wielkiego lekkoducha.
— Szczerze w to wątpię — usłyszeli nieznajomy głos.
Bogowie się wzdrygnęli, a następnie podążyli wzrokiem za tajemniczym przybyszem, który znikąd pojawił się za ich plecami. Im oczom ukazał się stary, pomarszczony mężczyzna o bladofioletowym umaszczeniu, szpiczastych uszach z żółtymi, okrągłymi kamieniami na wiszących kolczykach, kępce białych włosów na czubku głowy i małym wąsikiem przypominającym szczotkę do zębów. Odziany był w te same ciuchy co inni Kaioshinowie – bufiaste bluzki, kubraki bez ramion z długim, ściętym do szpica tyłem sięgającym do kolan, pomarańczową szarfą oraz wysokie czerwone buty do szpica.
— K-kim jesteś? — wydukał Bóg Światów.
— Pewno się zdziwisz — zaskrzeczał staruszek. — Jestem tutejszym Bogiem Światów sprzed piętnastu pokoleń.
Mieszkańcy planety z przerażeniem przyjęli informację do wiadomości. Poznać starego boga nie tylko budziło grozę, ale i fascynowało. Przecież był to ich przodek, a jak wiadomo, Kaioshinowie żyli bardzo długo, a piętnaście pokoleń... Cóż brzmiało okrutnie długo. Spotkać Wielkiego Kaio było zaszczytem.
Stary bóg opowiedział zebranym swoją historię, jak to dawno, dawno temu był sobie pewien zły i silny mężczyzna, lecz nie tak okrutny, jak Majin Buu. Ta potężna istota zapieczętowała go w mieczu, obawiając się mocy samego Wielkiego Kaioshina. Prawda była jednak zgoła inna, ale nie zamierzał tłumaczyć się z tego. Przecież jego wielkość podupadłaby, gdyby wspomniał, że inny, potężniejszy bóg zamknął go z powodu głupiej sprzeczki. Zresztą nie mogli siebie nawzajem pozabijać, ich życia były ze sobą powiązane.
Syn Bardocka nie widział w staruszku niczego nadzwyczajnego. Nie wyglądał ani na strasznego, ani na kogoś, kogo należałoby zamykać w przedmiotach. Postanowił więc sprawdzić go. Uformował w dłoni niewielki pocisk, który następnie wystrzelił w bóstwo. Żółta KI pomknęła jak smuga między Kibito i Shinem, prosto w twarz starca. Ten upadł z dymiącą się głową, a bogowie od razu popędzili mu na ratunek. Tak jak Gokū podejrzewał, nic cudownego nie zauważył.
— Ty durniu! Ty nicponiu! Co ty wyprawiasz?! — wrzasnął najstarszy, zrywając się z ziemi. — Ty wstrętny gamoniu! Hultaj! Szuja!
Rzucał wyzwiskami w Gokū jak pociskami. Wielkiego, szanowanego boga tak urządzić?! Tak znieważyć?! Mężczyzna nie zamierzał odpuszczać i co rusz wymyślał kolejne obelgi ku zuchwalcowi. Saiyanie stali nieco zdegustowani, a zarazem zawiedzeni. Byli już pewni, że Bóg Światów sprzed piętnastu pokoleń nie był silny, a jedynie zdziadziały i z niewyparzonym językiem. Nawet przeszło im przez myśl, że gdyby potrafili zamykać istoty żywe w przedmiotach, uczyniliby to tak samo, jak zrobił to tamten ktoś.
***
— Idioci! — warknął stary bóg. — To nie siły się obawiał! Tylko mojej groźnej zdolności!
— Groźnej... — powtórzył niedowierzająco Gokū.
— Zdolności... — dokończył Gohan.
Martwy wojownik zaczął się zastanawiać, czy aby przechwałki staruszka nie były prawdziwe. A co jeśli faktycznie tak było? Z jakiegoś powodu przecież tajemniczy gość musiał zamknąć tego dziadka. Postanowił działać i wyciągnąć informacje. Starszy Kai nie zamierzał dzielić się swoimi zdolnościami z takimi ignorantami. Son Gokū pomyślał, że skoro bóg jest tak stary, to może i podobny do jego mistrza – Rōshiego. Zaproponował mu więc nieprzyzwoite gazetki, z którymi niemal bez przerwy widywał Boskiego Miszcza. Gohana nie tylko zaskoczył ten pomysł, ale i onieśmielił, za to Shina zbulwersował.
— Gazetki? Na co mi jakieś gazetki? — staruszek — Dzięki mojemu boskiemu wzrokowi nawet stąd mogę obserwować, jak piękne panie kąpią się lub przebierają.
By nadać autentyczności swym słowom, wypiął się z wyprostowaną dłonią na czole, nadając jej rangę daszku, wyostrzając wzrok w tylko sobie znanym kierunku. Kaioshinowie nie mogli uwierzyć w to, co słyszeli. Chcieli bronić swego przodka, a ten, jak przypuszczał Saiyanin, okazał się starym zboczeńcem.
Gokū nie zamierzał odpuszczać. Dziadek złapał haczyk. Wszystko było w jego rękach. Jeżeli faktycznie ten bożek miał wspaniałe możliwości, to musiał się podzielić z nimi. Musieli uratować nie tylko swoją planetę, ale i każdą inną przed Majinem.
— A gdybyś mógł tak naprawdę pomacać taką kobietę? — wyszeptał do staruszka.
— Nie oszukujesz? — Kai na samą myśl aż się zaślinił.
— Oczywiście, że nie! — zapewniał Saiyanin.
Mąż Chi-Chi miał nosa. Wiekowy bóg był zupełnie taki sam jak Żółwi Pustelnik. Chwycił przynętę i dał się złowić w okamgnieniu. Cel był osiągnięty. Kaioshin rozmarzył się, a jego potomkowie osłupieli.
Tymczasem zdegustowany Gohan nie mógł pojąć pomysłu swego ojca. W ogóle nie przypuszczał, że mógłby wpaść na taki nieprzyzwoity pomysł. Postukał rodziciela po ramieniu, prosząc o wyjaśnienia.
— Tylko pomyśl Gohanie! Ja już nie żyje, ale ty masz szansę zdobyć te wspaniałe umiejętności, o których nam się nie śniło! — zawołał Kakarotto z entuzjazmem, wyczuwał szansę na wygraną. — Trochę głupio mi cię prosić o przysługę, ale masz przecież ładną dziewczynę. Videl, tak? Dałaby się pomacać, prawda?
Nastolatka zatkało, a za chwilę poczerwieniał. Nie tylko ze wstydu, ale i gniewu. Jak jego ojciec tak śmiał? Córka Marka Satana nie była jego dziewczyną, a koleżanką ze szkoły i zdążył ją nawet polubić. Nie zamierzał prosić jej o coś tak zdrożnego!
— Ty siebie słyszysz?! Chyba oszalałeś?! — warknął na ojca.
— To może Sara? Jak myślisz? Też jest ładna — zamyślił się Gokū, odwracając się od syna, spoglądając w niebo. — Wydoroślała przez te lata. Wiesz, że prawie jej nie poznałem?
Chłopak jeszcze bardziej poczerwieniał. Jak... jak jego ojciec mógł tak mówić o... o Sarze?! On darzył ją wyjątkowym uczuciem i nie mógł pozwolić, na to by ktokolwiek się do niej zbliżył, zwłaszcza z obleśnymi łapskami. Bez względu na nagrodę, jaka miałaby go potem czekać.
— Po moim trupie! — wrzasnął młody wojownik. — Nikt nie tknie Sary!
Gokū zaskoczony furią Saiyanina odwrócił się ku niemu. Kilkukrotnie zamrugał, widząc, jak chłopak płonie. Nie sądził, że coś takiego może rozjuszyć jego syna. Z tego, co zauważył, to ci dwoje mieli między sobą dziwną relację. Unikali siebie nawzajem, a jednocześnie walczyli o siebie. Zrozumiał, że musi znaleźć inny sposób na to, by wzmocnić swego spadkobiercę.
Gohan był wściekły pomysłem ojca. I gdy zrozumiał, że uzewnętrznił swoje emocje, nieco struchlał. Uczucia, jakimi darzył dziewczynę, były ścisłą tajemnicą. Nikt nigdy nawet nie podejrzewał go o to, a przynajmniej był o tym przekonany. Tylko Osiemnastka wiedziała. Ona tam wtedy z nim była, na Vitani. Nie chciał, aby się to zmieniło. Z drugiej strony, nawet gdyby się zgodził zapytać, choć wcale tak nie było, to księżniczka prędzej by temu dziadowi głowę urwała.
— A co byś powiedział na kobietę w średnim wieku? — zapytał Gokū, upatrując sobie kolejną ofiarę.
— Jeżeli jest pociągająca to, czemu nie? — wzruszył ramionami staruszek, chwilę się zastanawiając.
Prawdę mówiąc, był już w bardzo sędziwym wieku i wybrzydzanie było już nie na miejscu. Każda dużo, naprawdę dużo młodsza panna była jak najbardziej na miejscu. A jeżeli wojownik zapewniał go, że będzie mógł dotknąć jej bez oporów, był gotów przystać na propozycję bez wahania.
— Świetnie! Bulma się nada! — zawołał radośnie martwy wojownik, podbiegając do syna. — Powiesz jej o tym i że to ja cię o to poprosiłem.
Siedemnastolatek spojrzał na rodziciela jak na wariata. On naprawdę prosił go o coś takiego? Jak on niby miałby powiedzieć Bulmie, że jego ojciec zawarł pakt z bogiem i dotyczył on jej ciała? To było tak samo niedorzeczne, jak fakt, że można było kogoś zakląć w mieczu. Bez względu na to, czy ten dziadek był w stanie sprawić, że pokonają Majin Buu i ocalą cały wszechświat, to prośba podchodziła pod molestowanie. Nawet jeśli świat po tym miał ocaleć, to on wiedział, że kobieta Vegety go za coś takiego zabije. To wcale nie był dobry układ.
***
Pakt zawarty między Saiyaninem a starym Kaioshinem został zawarty. Tajemna zdolność, której dotąd nie chciał wyjawić, okazała się siła woli. Jak stetryczały zboczeniec miał zwiększyć siłę Gohana za pomocą myśli? Rytuałem. W dodatku twierdził, że tylko on coś tak zmyślnego potrafi.
— Skoro to on wyciągnął miecz i potrafi się nim posługiwać, to oznacza, że gdy skończę, będzie niepokonanym — rzekł z pewnością Starszy Kai, po czym dodał zawiedziony. — Chociaż podejrzewałem, że osobą, która mnie uwolni, będzie Bóg Światów.
Senior polecił młodzieńcowi stanąć wyprostowanym, a sam zaczął swój jakże dziwny taniec połamaniec w akompaniamencie zniedołężniałych odgłosów. Czy coś tak zmyślnego miało zadziałać? W tej chwili wszyscy w to wątpili.
— A ile to potrwa? — Gokū był ciekaw. Czas naglił.
— Sam rytuał pięć godzin — zaskrzeczał starzec — Uwolnienie potencjału z tego młodzieńca kolejne dwadzieścia.
Nie brzmiało to ani dobrze, ani zachęcająco. Saiyanina na duchu podtrzymywało jedynie to, że kilka godzin temu umówił się z Buu, by ten poczekał na swoich przeciwników. Dziś mieli dodatkowego asa w rękawie i jeśli przechwałki zboczeńca miałyby okazać się prawdziwe, to szansa na zwycięstwo rosła z każdą minutą. Kaioshin był bogiem, więc chyba nie kłamał? Taka umiejętność była warta zamykania w magicznym przedmiocie.
W przeciwieństwie do ojca Gohan był zupełnie odmiennego zdania. Nie wierzył staruchowi, ale co miał robić? Był daleko od domu, na świętej ziemi, gdzie go nie tylko uleczono, ale i przyjęto jak swojego. Musiał podjąć to wyzwanie. Nie tylko dla siebie, ale dla brata, matki, całego wszechświata i... dla niej. Chciał po wszystkim wyznać prawdę. Zbyt długo zwlekał. Prawie stracił życie, mógł nigdy więcej jej nie spotkać, zwłaszcza gdy ich świat pochylał się ku unicestwieniu.
Amartzyn – Niezniszczalny i szlachetny stop metali, wydobywany z głębin ziem Vitani. Tylko za pomocą ognia smoków można go roztopić. Od najazdu Saiyan zaprzestano jego wydobywanie.
Hej, Killall!
OdpowiedzUsuńPróbowałam skomentować na Twoim blogu, ale nie można tam dodać komentarzy. Dziwne. Co do komentarzy na blogu - kurczę, w ogóle nie widziałam, nic mi nie przyszło. Ale nadrobiłam. ;)
Wszystko się da, tylko po jakimś czasie wskakuje modernizacja i jesli nie zobacze, ze cos tam sie pojawilo to sama nie wiem, ze ktos sie do mnie dobija. Tak jak naprzyklad teraz... ja tu prawie spac ide, ale pacze, ze jest szary dymek i se mysl ocb, a potem doszlo do mnie, ze to moga byc komentarze. I co? tak wlasnie jest! Sprawilas mi radosc przed samym spaniem <3 Chociaz pisalas je 1 maja, a mamy listopad xD o matko! o matko!
UsuńDroga Killall, niestety w ogóle nie widziałam tych komentarzy, a mam powiadomienia, ech. No nic.
OdpowiedzUsuńZnając sposób działania Vegety i jego podejście do innych istot, no to możliwe, że taka Lennie była właśnie tylko jedna i wywołała u Vegety coś, co siedziało zakopane bardzo głęboko, mogąc obudzić się ponownie przy Bulmie. W końcu jakoś stworzył związek, no to musiał być na to gotowy, ciekawe to w sumie, tak pogdybać o tej przeszłości Vegety, o takiej sferze, czy gdyby nie Bulma, to z kimś innym mógłby też coś stworzyć, coś prawdziwego? ;)
U nas dobrze, mała już prawie trzy latka, ciepło, majówka rozpieszcza. :)
Droga Killall!
OdpowiedzUsuńKurczę, ja jestem fascynatką tego okresu Vegety i zastanawiania się, na ile Saiyanie mieli takie słabości, których nie chcieli pokazać, właśnie jakaś chęć do posiadania brata albo ogólnie kogoś, kto znaczy coś więcej, kto będzie walczył obok ramię w ramię, ale nie zdradzi, nie zostawi. No bo jak wiemy, taki Vegeta bez problemu zabił Nappę na Ziemi, więc z Raditzem zrobiłby pewnie to samo.
Rodzice Derica to pół-saiyanie. Jako że mają czarne włosy, no to w pewnym sensie nie jest to wykrywalne. Deric też ma czarne, więc myślał, że jest czystej krwi Saiyaninem. Talls miał jasne włosy, więc fakt, że był mieszańcem, od razu widać.
Ale masz rację, może gdybym podała konkretnie, że są mieszańcami i dlatego chce się ich pozbyć, żeby zmyć pochodzenie, to byłoby bardziej przejrzyście. Dzięki. :)
A Talls jest od Bardocka, nie ma nic wspólnego z rodziną, został znaleziony na śmietniku, tam w tekście jest: "Ojciec Raditza często odwiedzał burdele. Jego kochanka cię urodziła i zostawiła na śmietniku. Wtedy ojciec postanowił cię zabrać." ;)
Znalazłabym wcześniej, gdybym widziała, że są komentarze <3
Dobry wieczór, a może dobra noc, w sumie ciekawe jak witać się nocą. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że matka chciała w pewnym sensie dobrze, bo sama doświadczała tych strat i miała takie spaczone podejście, a to gdzieś przekładało się na Vegetę. I długo trzymało go w takim stanie. Dzieciństwo kogoś takiego musiało być takim zawieszeniem między nienawiścią do służby u Freezera a żalem za straceniem dawnego życia, gdzie był księciem.
Tempar w pewnym sensie pozwolił mu przetrwać, myślę, że wśród tylu złych ktoś choć trochę dobry musiał się przewinąć w życiu Vegety. ;)
Hej, Killall, w ogóle nie pokazało mi tego komentarza, a dziwne, bo miałam niby przypomnienia...
OdpowiedzUsuńCo do księżniczki - tak, to dobra interpretacja, wiedziała, co ją czeka i dodatkowo była dzieckiem, więc też ciekawiło ją, co się stanie, jak będzie go traktować normalnie. ;)
Założyłam, że Vegeta nie mógł być typowo nieczułym psychopatą od urodzenia, skoro potem był w stanie założyć rodzinę. Raczej wszystkie złe wydarzenia i to, co go spotykało, spowodowało w nim te zmiany. Sama postać Vegety jest tak fascynująca, że można o nim rozmawiać godzinami. :D
Dziękuję za błędy, poprawiam. ;)
Cześć, Killall!
OdpowiedzUsuńAle długo się nie widzieliśmy, choćby nawet komentarzowo. ;)
Oo, w sumie nawet nie pomyślałam o tym, że wysłali Goku na Ziemię, bo Bardock. :D Ale fajna interpretacja. :)
Co do Vegety - no niestety, lekko nie miał. To, jaki był, wynikało na pewno z charakteru i wszystkiego, co spotykało go po drodze. A co może spotykać wojownika skazanego na bezwzględną służbę, której nigdy nie chciał...
Również ciepło pozdrawiam ❤️
Cały specjal meha mi się podoba, widać, że napisany z dużą lekkością. super.
OdpowiedzUsuń