W chwili, gdy zobaczyłem ich razem, na tamtym szkolnym korytarzu poczułem nie tylko zawroty głowy, ale i strach. Chociaż starałem się oddalić od Saiyanki i celowo oziębiałem nasze stosunki, to w głębi nie potrafiłem zapomnieć o niej. Nie, kiedy wiecznie kręciła się koło mnie. Niczym natrętna mucha. Nigdy jednak takim niechcianym insektem dla mnie nie była. Uśmiechała się, zaczepiała, zasypiała obok, opierając głowę o me ramię, plecy...
Mógłbym wymieniać tak bez końca. Wiele razy podejmowałem się wyzwania, by wyznać jej swoje uczucia, ale za każdym razem działo się coś, co skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Ona nie była na to gotowa. Zdałem sobie sprawę, że taktowała mnie jak brata, nie jak sympatię. Nie interesowali ją chłopcy. Nie myślała o mnie tak jak ja o niej.
Z roku na rok było mi trudniej obracać każdy nieśmiały gest w przypadkowe muśnięcia. Wycieranie z troską jej łez, zapewnianie, że jest bardzo ważna, nie sygnalizowało jej niczego. A może nawet specjalnie udawała, że niczego nie widzi? Były i takie momenty, gdy w to wierzyłem. Chyba nawet desperacko szukałem odtrącenia, które jednak nie nadchodziło. Byłem skołowany dwuznacznością wszystkiego. Mętlik w głowie nie pozwalał mi normalnie funkcjonować. Musiałem wtedy podjąć przysłowiowo męską decyzję. I ją podjąłem. Odsunąłem się, na tyle ile potrafiłem, jednocześnie zamykając się w strefie wiecznego przyjaciela.
Widok pochylonego blond sportowca nad moją... przyjaciółką było jak piorun z jasnego nieba. Pierwszy raz w życiu pomyślałem, że ktoś inny może zrobić odważniejszy krok i odebrać wszystko, czego pragnąłem. Byli... Bardzo blisko. Z obawy, że mógłby ją pocałować, zapomniałem oddychać. Czułem chłód, a jednocześnie palące gorąco. Możliwe, że odpłynęła mi krew z twarzy. Świat zawirował i myślałem, że zaraz zemdleję. Stałem jak słup soli, nawet gdy z rozgniewaną miną odeszła od niego. Zaraz zaczepiła mnie, ale nie byłem w stanie słuchać. Wciąż usiłowałem wydostać się z ziejącej dziury, którą sam sobie wykopałem przez ostatnie kilka lat.
Później była ta sytuacja z Videl, która prawie mnie zdemaskowała. Sara stała na posterunku i kolejny raz ocaliła mój zadek. Wbrew pozorom, to ona była bardziej ostrożna w ludzkim świecie niż ja. Zapominałem się, gdy usiłowałem wtopić się w tłum. Za duża siła, za wysokie skoki, bycie w nieodpowiednim miejscu i czasie, nadmierna pomoc słabszym... Wielokrotnie. To ona trzymała rękę na pulsie. Chociaż jej było łatwiej, nie ufała całemu światu i ukrywanie się zamieniła w niekończącą się wojenną misję. Aż do przesady. A jednak to Sara była tą, która sprowadzała mnie na ziemię, gdy coś się działo.
Mimo to kłóciliśmy się bardzo często. Wypominała mi niedbalstwo, zbytnie zaangażowanie w ratowanie świata. Miała w tym sporo racji. Wpadłem w niekończący się wir. Ilekroć Videl była wzywana na posterunek bohatera, musiałem zjawić się i ja. Nie chodziło tylko o tę dziewczynę, ale i o ludzi których ratowała. Raz zginęłaby wraz z autobusem wypełnionym staruszkami. Wtedy zrozumiałem, że to nie jest zadanie dla zwykłego człowieka. Sara nie podzielała mojego zdania.
Muzyka
Z zazdrości o Sharpnera zaprosiłem siostrę Vegety do kina. Tak, to była najprawdziwsza prawda. Prawdą było także to, że ona bardzo tego... potrzebowała. Gdy zrozumiałem, że zaproponowała to temu nadentemu mięśniakowi, bo była zwyczajnie zazdrosna o Angelę, ulżyło mi. To było jak znak — nie byłem jej obojętny! Coś musiała do mnie czuć, chociaż odrobinę? Chciałem w to wierzyć. To wyjście miało mi to udowodnić. I może by tak było, gdyby nie fakt, że byłem tam tak spanikowany... Gdyby nie ciemna sala pełna ludzi dostrzegłaby moją płonącą twarz. I moje ciągłe spojrzenia.
Pozwoliłem jej wybrać film, niczego nie sugerując. Miałem jednak nadzieję, że nie zdecyduje się na nic romantycznego. Spaliłbym się ze wstydu! Na moje szczęście chciała iść na coś rodem z jej życia — kosmiczne przygody, wojny, potwory. Gdy ludzie na sali krzyczeli z odrazą, ta śmiała się do rozpuku, jednocześnie zajadając popcorn. Stwierdziła nawet, że to jej ulubiona przekąska, a my musimy się jeszcze kiedyś razem wybrać na nowy seans, bo to bardzo fajna atrakcja. Obiecałem sobie, że kolejny raz będzie taki jak trzeba. Taki jaki bym chciał, by był.
Późnym wieczorem zabrałem ją do naszego magicznego miejsca — wodospadu wśród wysokich traw. Tu, gdzie uwielbialiśmy spędzać wolny czas. Stąd oglądanie gwiazd było przyjemniejsze niż na dachu Capsule Corporation i bardziej intymne niż w pobliżu mego domu.
Leżeliśmy w trawie, obserwując kosmos, a ona opowiadała zabawne anegdoty z seansu, na przemian się z tego śmiejąc. Tak radosnej nie widziałem jej od dawna. To tę dziewczynę pokochałem najbardziej; Beztroską i nie udającą, niechowającą się pod maską wiecznej obojętności. Chciałem dotknąć jej dłoni, ale spanikowałem. Nie wiedziałem, czy to odpowiedni moment. Jej zachowanie świadczyło o beztroskiej zabawie. Nie dostrzegałem, by wisiało w powietrzu coś innego. Ja jednak czułem to inaczej.
Westchnąłem, uznając, że albo teraz, albo pewnie jeszcze długo nie. Usiadłem i trzęsącą się rękę wyciągnąłem w poszukiwaniu jej smukłych palców. Nim jednak dosięgnąłem dłoni, ta zerwała się do siadu, krzycząc i jednocześnie wskazując na niebie spadającą gwiazdę. Odruchowo odsunąłem się i powiedziałem, że na ziemi jest taki zwyczaj, że jak się taką zauważy, należy pomyśleć życzenie, a może się spełni. Ja poprosiłem o odwagę.
***
Na uderzenie serca uwierzyłem, że to koniec. Nie mogłem jednak się poddać. Miałem uratować ludzi. W moich ramionach płakała mała dziewczynka i skomlał pies. Byłem za nich odpowiedzialny. Usłyszałem przeraźliwy krzyk, swoje imię. To była ona. Całkowicie skupiłem się na jej głosie, gdy jakby znikąd postanowiła pogrążyć mnie gorąca lawa. Wystrzeliłem rękę ku niebu, naprędce tworząc tarczę KI. Tylko ona była w stanie ocalić nas przed spłonięciem. Rozżarzona magma momentalnie zastygła. Zrobiło się ciemno, a ja nie potrafiłem w żaden sposób pocieszyć małej istoty, która szlochała w mych ramionach. Kilka chwil później zaschnięta skorupa odpadła i byliśmy wolni.
— Gohan! — Usłyszałem żałosny krzyk.
Nie zdążyłem nawet mrugnąć, gdy niespodziewanie w tańczącym wokoło pyle pojawiła się Sara. Niczym młot przywarła, mocno wtulając się w pierś. O mało co nie stratowała moich podopiecznych. Zrobiła to z takim impetem, że zabrakło mi na moment tchu. Zresztą unoszące się w powietrzu gazy uniemożliwiały nam swobodne oddychanie. Nawet jeśli pół twarzy zakrywał mi kask, a drugie pół owinięte było peleryną. Wypuściłem z rąk dziewczynkę i jej psa, chcąc utrzymać równowagę. Saiyanka patrzyła na mnie tak mocno przejęta, jakbym co najmniej chwilę temu umarł.
— Ty skończony idioto, myślałam, że nie żyjesz! — wydarła się, bijąc trzęsącą się pięścią w mój tors. — Nigdy, przenigdy tak nie rób! Rozumiesz?!
Niespodziewanie rozpłakała się, ponownie wtulając twarz w mą paskudnie brudną odzież kombinezonu superbohatera. Byłem tak zaskoczony tą sytuacją, że z początku nie wiedziałem, co powiedzieć. Ostatnio nasze relacje były jak jeden wielki rollercoaster. Raz płynęliśmy z prądem, a raz każde z nas skręcało w przeciwną stronę. Sara ewidentnie przechodziła jakiś emocjonalny kryzys, momentami była okropnie niewdzięczna i zapatrzona w swoją wizję świata, a zaraz twierdziła, że wszystko robiła dla mnie. Że jej zależało. I wtedy to widziałem, a później nie. Była wielkim chaosem, którego nie potrafiłem okiełznać. Zwłaszcza gdy sam mierzyłem się z własnymi emocjami.
Teraz... Teraz serce mi pękało, widząc, jak się o mnie martwiła, chociaż lawa nie mogła zrobić mi krzywdy pod energetyczną tarczą. Nie widziała jej? Możliwe. Ta chwila była bardzo wyjątkowa, dawała nadzieję. Chciałem być tak ważny w każdej chwili.
— Przepraszam — wyszeptałem, obejmując ją delikatnie. — No, nie płacz, mała.
To była jedna z tych chwil, w której czułem, że między nami coś kwitnie. Nie wyglądała jak przejęta kumpela. No dobra, prezentowała się jak rozpłakany węgielek, ale w tej właśnie chwili prezentowała się cudownie. Mógłbym zatopić się w jej błyszczących oczach i rozczuleniu. Taką kochałem najbardziej.
— Nie jestem mała! — oburzyła się, odchylając głowę w tył, by na mnie spojrzeć.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Cała ona. Zawsze wiedziała, jak zmącić cudowną chwilę. Nie potrafiłem się wtedy złościć.
— Przecież jesteś — odparłem z czułością.
***
CZAS AKCJI: po 86 odcinku
Wszystko zrobiło się tak odległe i jeszcze bardziej rozmyte. Nie chciałem, by ta chwila zniknęła. Tak bardzo jej łaknąłem! Była jak powietrze. Wziąłem haust powietrza, a potem poczułem, że tonę...
Uczucie lekkości zniknęło. Stałem się ciężki i mokry, bardzo mokry. Coś zdecydowanie było nie tak.
— Son Gohan? Jak się czujesz? — zapytał kobiecy głos z troską.
Z trudem uniosłem powieki. Oślepiło mnie nieprzyjemne białe światło. Odruchowo zamknąłem oczy przed palącym blaskiem lamp. Gdzie ja byłem? Co się stało? Ponowiłem próbę zrozumienia, a następnie się rozejrzałem. Byłem w leczniczej komorze Bulmy. Zdjąłem aparaturę z twarzy, gdy pojąłem, że na rozkaz kobiety wszedłem do maszyny jako pierwszy. Genialna wynalazczyni podeszła do mnie, pomagając zdjąć całe okablowanie.
— Jak nowo narodzony — odpowiedziałem wdzięcznością. — Dziękuję ci Bulmo.
Niebieskooka podała mi ręcznik, a następnie pomogła ostrożnie wyjść na matę antypoślizgową. Z szortów, w które byłem odziany, kapał płyn leczniczy. Wytarłem się powoli, usiłując przypomnieć sobie minione wydarzenia. W głowie kłębiło się wiele snów, a może jednak wspomnień? Wszystko zlewało się w jedno.
Usłyszałem nieprzyjemny dla uszu dźwięk i oprzytomniałem. Sara! To ona winna była wejść do maszyny jako pierwsza! Nie wracała z szatni wystarczająco długo, by córka doktora Briefsa zmusiła mnie do skorzystania z kąpieli w pierwszej kolejności. Upuściłem ręcznik, by puścić się pędem do przyjaciółki.
Najprędzej jak mogłem, znalazłem się tuż obok. Chwyciłem ją pewnie. Była niedbale okryta czymś błyszczącym, złotym. W chwili, gdy dotknąłem materiału, wiedziałem, co to był za koc.
— Saro? Trzymaj się, proszę — zawołałem z troską. — Dlaczego nie weszłaś pierwsza? Wyglądasz strasznie...
Teraz gdy była czysta, mogłem ocenić jej stan i zrozumiałem, jak wielki popełniłem błąd. Nie powinienem był wchodzić do komory jako pierwszy. Moje rany były powierzchowne. Jej skóra na ramionach i w okolicach szyi była mocno poparzona. Z tego, co się orientowałem, były to oparzenia trzeciego stopnia. Zrobiło mi się słabo. Pokręciłem głową, przytomniejąc. Ona była gorąca jak ta lawa, która ją dotkliwie poparzyła.
— Szybko, przygotuj komorę! — zawołałem z przerażeniem do wynalazczyni. — Jest rozpalona! Saro, nie zasypiaj, nie zasypiaj.
Bulma podbiegła do mnie nakazując przetransportować Saiyankę ku maszynie. Starałem się być bardzo ostrożny, jednocześnie prosząc, by nie pogrążyła się we śnie. Wiedziałem, że jest waleczna, że nie boi się chyba niczego, ale widząc jej stan, byłem przerażony. I przede wszystkim czułem się winny. Nawet jeśli nie ja byłem autorem tej eskapady. Mieliśmy tylko uratować zapomnianą przez świat wioskę. Sara nie chciała wyrządzić sobie krzywdy, a pokazać światu, że może być kimś więcej niż potworem z kosmosu. Chociaż wielokrotnie się sprzeczaliśmy o Ziemian i ich niewdzięczność, to wiedziałem, że jedyne czego pragnęła to akceptacja. Coś, czego nie mogła dostać od swych rodziców. Nawet gdy głośno zaprzeczała.
— Włóż ją do środka. — Przyjaciółka mego ojca była równie przestraszona. — Przygotuję maszynę, a potem pomożesz mi ją podpiąć do aparatury.
Dzięki temu, że komora lecznicza była otwarta po moim wyjściu, mogłem szybko tam przetransportować nieprzytomną, młodą kobietę. Jak się tylko okazało, że pod złoto-srebrnym kocem nic nie ma, struchlałem. Nie chciałem, nie mogłem oglądać jej nagiej. Nie byłem podglądaczem! Nie mógłbym... Nie byłem gotowy.
— Na co czekasz, Son Gohanie? — ponagliła mnie niebieskooka geniuszka. — Czas nagli!
Czując jak zalewa moją twarz gorąca purpura, zacisnąłem powieki. Co miałem powiedzieć? Co robić? Matka wielokrotnie powtarzała mi, że podglądanie nie tylko dorosłych kobiet, ale i dziewcząt jest bardzo złe. I uważałem podobnie. Oglądanie kogoś mi bardzo drogiego było jeszcze trudniejsze. Nie tak to miało wyglądać... Było mi zwyczajnie wstyd. Przed Bulmą i przed sobą.
— Ja... Ja... — jęknąłem speszony.
Kobieta sapnęła i na moment również poczerwieniała. I jej nie było na rękę postawienie mnie w takiej sytuacji. Wzięła głęboki wdech, zakasała rękawy kitla, po czym zakomenderowała dosadnie:
— To nie czas i miejsce. Przepraszam, że tak wyszło, ale liczy się czas. Jeśli mi nie pomożesz, będzie się bardzo długo goiło i zostaną paskudne blizny.
Domyśliłem się. Czas naglił, a ja zastanawiałem się, czy powinienem oglądać dziewczynę swoich snów nago. Nie było w tym wydarzeniu żadnych nasycony erotyzmem scen. Liczyło się tylko to, by Sara wróciła jak najszybciej do zdrowia! Ciężko westchnąłem, przytakując kobiecie. Musiałem wziąć się w garść.
Zamknąłem oczy, rozsuwając poły szeleszczącego koca, a potem uniosłem gorące ciało. Spojrzałem na księżniczkę, pospiesznie odnajdując twarz. Była taka... Spokojna... Jakby wiedziała, że wszystko jest dobrze. Może na mnie liczyła? Ufała mi? Musiałem w to wierzyć i sobie to powtarzać. Być może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo ta sytuacja mnie onieśmieliła. Nie znała moich prawdziwych uczuć.
Wszedłem do wielgaśnej maszyny i starając się nie przyglądać idealnie wyrzeźbionemu ciału. Kolejny raz oblałem się rumieńcem. Z ukosa sprawdziłem, czy Bulma mnie nie obserwuje. Odetchnąłem, gdy dostrzegłem jak przeklikuje coś gorączkowo na panelu. Westchnąłem ciężko, odsuwając się od maszyny, by dać znak, iż można uruchomić maszynę.
Kobieta jak na komendę skończyła swoją dotychczasową pracę, po czym podbiegła do szwagierki, by odpowiednio podłączyć aparaturę. W tym czasie cofnąłem się do ławki, na której wcześniej siedziała Sara. Usiadłem, umartwiając się. To była tylko lawa, ale obrażenia i jej stan wprawiały mnie w przerażenie. Teraz zrozumiałem, że bałem się bardziej niż za każdym poprzednim razem. Czy to oznaczało, iż kochałem ją bardziej? Nawet kiedy wmawiałem sobie, że tak nie jest? Ucieczka w książki niczego nie dała. Czy jej nadmierna troska podczas akcji ratunkowej miała podobne intencje? Bardzo tego pragnąłem.
Obserwowałem, jak lazurowy płyn wypełnia komorę, jednocześnie zaciskając pięści na kolanach. W każdej sekundzie żałowałem, że dałem się namówić na wejście do maszyny leczniczej. Teraz gdy miałem dokładny wgląd na rany księżniczki, wiedziałem, że popełniłem wielki błąd. Było jednak za późno na takie dąsy. Stało się. Musiałem zrobić wszystko by nie pozostał po tym dniu choćby ślad.
— Niech to szlag! — ryknęła kobieta w chwili, gdy rozbrzmiał cichy powtarzający się alarm. — Akurat właśnie teraz?!
Zerwałem się na równe nogi. Coś było nie tak i musiałem, jak najszybciej dowiedzieć się co. Okazało się, że w zbiorniku było za mało uzdrawiającej cieczy. Bulma jednak szybko sobie poradziła z tym problemem, tłumacząc, iż rozrzedzona substancja złagodzi najpoważniejsze oparzenia, a resztę będzie trzeba wyleczyć w tradycyjny sposób. Najważniejsze było, by saiyańska wojowniczka do siebie doszła.
Siedziałem w laboratorium, w milczeniu podczas leczenia. Domyślałem się, że matka się mogła zamartwiać, ale nie mogłem tak po prostu wyjść i udawać, że nic się nie stało. Nie tak miał zakończyć się nasz dzień. Dzień, w którym oboje mieliśmy być bohaterami świata. Razem, ramię w ramię. Na nowo patrzący w jednym kierunku. Ten heroiczny czyn miał być pomostem do nowej historii, w której wreszcie mógłbym się otworzyć. Zawsze marzyłem, byśmy robili to razem.
Pierwsza przyjaciółka mego ojca wróciła do laboratorium z dużym ręcznikiem, który na wejściu rzuciła we mnie. Jej ostre spojrzenie zdradzało, iż nadal się na nas gniewa. Najbardziej szokowała ją moja nieodpowiedzialność. Twierdziła, iż byłem winien odciągnąć Sarę od tak bezmyślnych zabaw. Nie rozumiała jednak, że dla mnie liczyło się ocalenie każdego. To ja narażałem się bardziej, niż powinienem. Siostra Vegety sama mnie od tego odwodziła. Ja nie potrafiłem odpuścić.
Sytuacja, w której się znaleźliśmy, pokazała mi, że jednak nie byłem jej obojętny. Bała się o mnie, nawet gdy tak naprawdę nic mi nie groziło — co oczywiście wiązało się z byciem w połowie Saiyaninem. To oznaczało dla mnie bardzo wiele. W głowie nawet zacząłem układać sobie scenki, w których próbuję zrobić krok w przód. Wciąż się bałem, ale nadzieja na powodzenie diametralnie urosła. Był w tym jakiś głębszy cel. Miałem powoli plan jak wszystko odpowiednio poprowadzić. Widziałem, że Saiyanka na swój własny pokrętny sposób próbuje mnie zrozumieć, złapać tę falę. Dla mnie było to bardzo ważne. Dostrzegłem jej starania naprędce. Ona na przekór sobie czyniła bardzo niewiele.
Gdy tylko lecznicza woda została wypompowana, rozłożyłem w rękach puchaty ręcznik, by następnie owinąć ciało wciąż nieprzytomnej, młodej kobiety. A wszystko tak, by przypadkiem nie spojrzeć na to, na co nie powinienem był. Musiałem wyglądać komicznie, gdyż czułem jak płonie mi twarz. Na moje szczęście Bulma tego nie komentowała.
Położyłem księżniczkę w jej własnym łóżku, a następnie niemal wybiegłem z pomieszczenia, oznajmiając, iż muszę zameldować się u matki i jeszcze wrócę. Prawda była taka, że uczyniłem to ze wstydem na twarzy. Chciałem dać Bulmie możliwość ogarnięcia nastolatki. Musiałem też trochę przemyśleć.
Czas płynął, a ja musiałem wrócić do szkoły. Nikogo nie interesowało czy uratowałem kilka wiosek ani to, że moja tajna wybranka wciąż goi rany. Życie dla świata toczyło się dalej. Niechętnie wracałem do domu, by rano na powrót być najpilniejszym uczniem Pomarańczowej Gwiazdy. Po lekcjach gnać na złamanie karku ku Capsule Corporation, a później wrócić do domu, w góry Paozu.
W domu także otrzymałem reprymendę. Matka dowiedziała się o wszystkim od córki doktora Brief, nim zdążyłem wrócić do domu. I ona była na mnie wściekła. Od progu krzyczała, że Saiyanka ma na mnie zły wpływ i że tym razem to ja wykazałem się nieodpowiedzialnością. Była wielce zawiedziona. Pomysł może i nie był mój, ale ostatecznie to ja narażałem się bardziej, niż powinienem. W tamtej chwili nie myślałem o sobie. Liczyli się ci, którzy sami siebie nie ocalą. Niestety Sara w takich chwilach podziela zdanie mojej matki.
Spędzałem u boku Sary każdą wolną chwilę. Wyglądała, jakby odsypiała poważny trening. Jakby nie była świadoma tego, co się działo. Z początku była podłączona do aparatury monitorującej podstawowe funkcje życiowe. Tak na wszelki wypadek. I mnie to uspokajało.
Byłem obecny w trakcie regeneracji tkanek Sary po oparzeniu. Bulma stanęła na rzęsach, by zdobyć najlepsze maści. Czułem się współwinny i nie potrafiłem przyglądać się biernie temu, co pozostało po naszym wybryku. Czekałem również na dzień, w którym będzie można ją wybudzić, a miało nastąpić to piątego dnia. Mimo odłączenia sprzętu się nie budziła. Przyjaciółka ojca tłumaczyła mi, że tak czasami bywa. Nie oznaczało to jednak, że coś jej dolegało. Należało być cierpliwym.
I byłem.
Minęło pięć dni od wybuchu wulkanów. Rytuałem było odbębnić niezbędne i obrać kurs ku miastu Zachodu. Nie mogłem spać, nie potrafiłem skupić się na zajęciach. Nie chciałem jeść... Jedyne czego potrzebowałem to przebudzenia się Saiyanki. Zapewnienia Bulmy, iż nic jej nie dolega, nie były wystarczająco uspokajające. Wierzyć jednak musiałem.
Jak zwykle spóźniłem się na zajęcia. Lot z domu o standardowym czasie by matka niczego nie wywąchała i krótkie odwiedziny w Zachodniej Stolicy nadwyrężały nawet mój czas. Gdyby nie bycie synem Gokū nie miałbym nawet szansy pomyśleć o czymś tak szalonym dla zwykłego śmiertelnika. W takich chwilach cieszyłem się z tego, kim byłem. Rówieśnicy ze szkoły niestety nie koniecznie.
Przemierzałem ludzkim tempem korytarze, by dotrzeć na zajęcia, gdy niespodziewanie zaatakowała mnie córka największego oszusta świata — Videl. Przejęty swoimi sprawami niemal podskoczyłem ku sufitowi. By dodać dramaturgi naszego spotkania, zatrzasnęła drzwiczki swojej szafki.
— Cześć Son Gohan! — zawołała z wyraźną pewnością. — Znowu się spóźniłeś. Dziękuję także za pomoc.
— Och, cześć... Videl — jęknąłem jak przyłapany na gorącym uczynku. — Tak, tak, nie ma sprawy. To nic...
Zamarłem na chwilę, szukając jakiegoś szybkiego wytłumaczenia. Sam siebie wpakowałem w kabałę, z której nie miałem pojęcia jak się wykaraskać. Nie mogłem powiedzieć, że w drodze do szkoły skręciłem w lewo, kierując się do Zachodniej stolicy. Bywało też, że gdzieś ktoś potrzebował pomocy i jako przykładny obywatel pomagałem potrzebującym. Nie zawsze była w pobliżu Videl, ale za każdym razem wiedziała, iż jestem spóźniony. Wszystko nakładało się na siebie. Nie mogłem się za bardzo bronić. A dnia poprzedniego... Cóż. Właśnie się podałem na tacy.
— Od kilku dni nie ma przy tobie ochroniarza, więc się nie wymigasz — rzekła z niebywałą lekkością. — Wiem, że to ty jesteś tym Zamaskowanym Wojownikiem.
Skamieniałem. Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. To było jak obuch. Gdzie i kiedy popełniłem tak wielki błąd, że teraz wszystko poszło wniwecz? Miałem przecież idealny strój! Jakim cudem mnie rozpoznała? Nigdy nie przebierałem się w tłumie. Postanowiłem milczeć, chociaż czułem, że mimika twarzy usiłuje wyjawić wiele. Każde moje słowo mogło oznaczać przyznanie się do zarzutów.
— Twój sposób bycia i mowa cię wydały, Son Gohanie. Na początku mogłeś mnie zmylić, ale znamy się już jakiś czas, a ty przestałeś się ukrywać — wyjaśniła z uśmiechem na twarzy, jakby co najmniej rozpakowała wspaniały prezent. — Możesz mi, chociaż wytłumaczyć, po co ci ten komiczny strój?
Czy moja nieuwaga była spowodowana ostatnimi wydarzeniami? Czy nadmierna troska nad Saiyanką, która spała jak księżniczka z bajki to sprawiła? Może właśnie moje zbytnie zamyślenie sprawiło, iż się nazbyt odsłoniłem? Nic, teraz trzeba było coś z tym zrobić.
— No... Bo... Wiesz... - zająknąłem się, próbując sklecić sensowne zdanie. — Chcąc żyć jak normalni ludzie, wśród zwykłych ludzi, to nikt nie mógł się dowiedzieć, jak silni jesteśmy.
— Zwykłych ludzi? — Zdawało się, że obruszyło ją to określenie.
Jak inaczej miałem nazwać Ziemian? Nie mogłem powiedzieć, że mój ojciec i moja szkolna towarzyszka pochodzą z innej planety. Presja powodowała brak sensownych wyjaśnień, które jednocześnie nie wyjawiłyby zbyt wiele. A najlepiej nic.
— Czyli ten złoty wojownik to też ty? — zaczynała łączyć kropki.
Z przerażenia zaprzeczyłem, jednocześnie oblewając się potem. Nie mogła mnie połączyć z super wojownikiem. Złotowłosą miała pozostać Sara, księżniczka Saiyan. Przecież ktoś mógł się pomylić i uznać, iż złotowłosy chłopak miał okazać się dziewczyną, a nawet kobietą.
Videl, choć nie do końca przyjęła tę wiadomość. Mogłem być super silny, ale pewne sprawy nadal winny być poza zasięgiem zwykłych ludzi, a zwłaszcza takich jak córka Herculesa.
— Videl, czy mogę prosić cię o dyskrecję? Nie może to wyjść na jaw — mruknąłem posępnie. — Nie chcę, by ktoś zaszkodził mojej rodzinie... lub Sary.
Niebieskooka zamyśliła się na chwilę. Ponownie podparła zieloną szafkę. Wyglądała, jakby w głowie knuła jakiś misterny plan. W tej chwili była najbardziej podobna do swojego ojca intryganta. Nie podobało mi się to ani trochę.
— To zależy. Weźmiesz udział w Tenka-ichi Budōkai?— zapytała, wciąż coś w głowie kalkulując. — Ten sam, który odbywa się za miesiąc.
Nie miałem pojęcia, o czym mówiła. Lecz po chwili przypomniało mi się, że parę lat temu odbyły się jakieś zawody, ale o innej nazwie, w których brałem udział. Był tam jej ojciec i okrzyknął się bohaterem, zabójcą Bojacka. Czy mówiła o tym?
— To są zawody wyłaniające najsilniejszego wojownika wszech styli na Ziemi. Ostatnim razem wygrał mój ojciec, a z tego, co udało mi się ustalić, poprzednim czempionem był tajemniczy mężczyzna imieniem Son Gokū.
Zamrugałem oczami jak jakiś niedowiarek. Nie miałem pojęcia o zawodach, w których mógłby wygrać mój ojciec. Nigdy o tym nie wspominał. Ale tylko mój nieżyjący od siedmiu lat tata nazywał się Son Gokū.
— Son Gokū brzmi podobnie jak Son Gohan, czy to jest twój ojciec? — spojrzała w moje oczy wyzywająco.
Cofnąłem się o krok automatycznie. Zupełnie nie spodziewałem się takiej reakcji. Czy to oznaczało, że wszystko się wydało? Czy miałem szansę jeszcze cokolwiek uchronić przed tym wścibskim babskiem? Sara miała rację. Videl była niezwykle przebiegłą istotą. Nie wypowiedziałem słowa.
— Czyli mam rację. Musisz wziąć udział w turnieju — Pouczyła mnie jak matka. — Córka obecnego mistrza oraz syn poprzedniego mistrza. To będzie widowisko. Na coś takiego właśnie czeka publika.
Chociaż nogi miałem jak z waty i wyobraziłem sobie makabryczne sceny, jakie miałyby miejsce, gdyby tę rozmowę zarejestrowała siostra Vegety. Tutaj właśnie tworzyła się już wcześniej opisana przez wojowniczkę historia. Teraz jak nigdy żałowałem, że nie popierałem ostrożności swojej towarzyszki. Videl okazała się dokładnie taka, jak ją postrzegała. Nie mniej i nie więcej. Byłem głupcem.
— Widziałam, jak powalasz jednym ciosem nie jednego, na pewno sobie poradzisz. — była dziwnie rozemocjonowana całą sytuacją.
— Nie. Dam sobie spokój. To nie dla mnie — mruknąłem jak zbity pies, po czym nerwowo się roześmiałem.
Za żadne skarby nie chciałem brać udziału w jakimś bzdurnym widowisku ku uciesze córki podrzędnego oszusta. Nie mogłem zawieść matki. Teraz i tak już nadszarpnąłem jej zaufania. Była pewna, że nigdy się tak nie podłożę, bo jestem tak bardzo mądrym i oczytanym dzieckiem. Jak widać była w wielkim błędzie.
Videl wyrwała mnie z mglistej otchłani, uderzając otwartą dłonią o metalową szafkę. Zagroziła mi! Powiedziała, że mnie wyda, jeżeli nie wezmę udziału w jakimś idiotycznym turnieju, w którym żaden Ziemianin nie miałby ze mną szans. A ona to już w ogóle. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Może dziewczyna nie wiedziała wszystkiego, ale na pewno nie mogła rozpowiedzieć tego, czego się dowiedziała. Pozostało mi grać w grę. Tylko co na to Sara? Czy zje mnie żywcem? Czy zagra ze mną w tę misterną zabawę przypominającą zacieranie śladów i podkładanie fałszywych informacji? Jak dotąd robiła coś podobnego. Musiałem tylko poczekać aż się wybudzi, by przedyskutować taktykę. Potrzebowałem pomocy.
— Nie wydam cię, jeśli weźmiesz udział. Możesz być anonimowy w przebraniu. — Ponownie uśmiechała się jak urocza dziewczynka. Ta dziewczyna miała dwie, a może i więcej twarzy. — Wszyscy inni to totalni słabeusze! Miło będzie zmierzyć się z kimś na swoim poziomie.
Jeżeli ona myślała, że jesteśmy na równi, znaczyło, iż większa część sekretu jest bezpieczna. To mnie znacznie uspokoiło. Mogłem zagrać w tę głupią grę, na jej zasadach. Ważne było, że karty wciąż były w rękawie. W czasie gdy stałem jak słup soli, ta rozpromieniona udała się w kierunku klasy. Przypomniało mi się, że wciąż nie dotarłem na zajęcia.
— Jeszcze coś, Son Gohanie! — zawołała radośnie, wychylając się zza zakrętu. — Nauczysz mnie latać po niebie. Wiesz, szanse muszą być wyrównane. Prawda? Inaczej byłoby nieuczciwie.
— Jasne, Videl... — burknąłem z rezygnacją. Ta dziewczyna była jak demon.
***
Jak co dzień ruszyłem do domu Bulmy i jej rodziny. Nie tylko dlatego, by sprawdzić, jak się sprawy mają z Sarą, ale by porozmawiać właśnie z wynalazczynią. Szperając w internecie, poznałem zasady panujące na nadchodzącym turnieju. Nie wolno było nosić kasków, hełmów i innych ochraniaczy ciała. Mój pomarańczowy kask jedynie, w czym mnie zabezpieczał, to tożsamość. Potrzebowałem wykombinować coś innego. Kobieta jak zwykle mnie nie zawiodła. Zwłaszcza w takiej prostocie. Wystarczyły mi przeciwsłoneczne okulary i bandana. I ja sam na to nie wpadłem.
— Czy mogę? — zapytałem krótko. Za każdym razem chodziło o to samo.
Córka Briefsa uśmiechnęła się szeroko, po czym zaciągnęła się papierosem. Nałóg, który chyba nabyła po swym ojcu. Starałem nie skrzywić się, gdy poczułem nieprzyjemny zapach dymu.
— Idź lepiej na górę, do sali treningowej. Może Vegeta również zainteresuje się zawodami — zaproponowała. — Ostatnio dużo trenuje. Niech się czymś zajmie. On tak samo, jak twój ojciec nie przyniósł do domu ani grosza przez te wszystkie lata.
— Jak tylko zajrzę do Sary — odparłem na pożegnanie. Ona miała pierwszeństwo.
— Nalegam.
Westchnąłem. Nie rozumiałem, dlaczego miałem uczynić tak jak sugerowała. Jednak to był jej dom. Nic nie szkodziło choć raz spotkać się z jej bratem, a później z nią. Zawsze mogłem się wytłumaczyć, że to Bulma nalegała.
Na górze spotkałem Trunksa szykującego się do treningu. Najwyraźniej i on dobrze sobie radził. Opowiedziałem mu o nadchodzącym turnieju i o tym, że wraz z moim bratem mogliby się na nim zmierzyć, tak naprawdę. Dzieciakowi oczy zaświeciły się jak diamenciki. Tak niewiele trzeba było maluchom, by się rozpromieniły.
Gdy usłyszałem, jak na końcu korytarza rozwarły się, automatycznie spojrzałem w jego głąb. Spodziewałem się Vegety, lecz z cienia wyłoniła się ona. Przecierała twarz bawełnianym ręcznikiem. Rozpoznałem ją od razu — długie nogi, idealnie wyrzeźbiony brzuch i luźno poruszający się brązowy ogon. Moje serce na moment stanęło. Dlaczego Bulma nie powiedziała mi, że Sara się wybudziła? Dlaczego ona sama do mnie nie przyleciała, gdy tylko otworzyła oczy? Ja bym tak zrobił... O ile matka nie zmusiłaby mnie do pozostania w domu, na jakiś czas. Krótki czas. Zrobiło mi się słabo. Chyba nawet zakręciło się w głowie, a gdy odsłoniła twarz i nasze spojrzenia się zbiegły... Ona też stanęła. Chyba zrobiła się blada, a może to przez te światło, które ją z góry oświetlało?
Przełknąłem ślinę, z trudem składając myśli do kupy. Przed oczami stanęły mi intymne wspomnienia z ambulatorium. Spuściłem wzrok, nie mogąc spojrzeć jej w twarz. Była taka piękna... W sportowym biustonoszu, krótkich spodenkach. Nie wiedziałem, co powiedzieć, by nie palnąć jakiegoś kompromitującego głupstwa. Ona najprawdopodobniej wyczekiwała jakieś reakcji.
Niezręczną ciszę przerwał Vegeta, który również opuścił salę treningową. Teraz byliśmy w komplecie. Jego mina zdradzała, że nie miał zbytnio rozmownego nastawienia. Czyżby księżniczka zdążyła mu napsuć krwi po powrocie do żywych? Najprawdopodobniej.
— Cześć. Kiedy się wybudziłaś? — zabrałem nieśmiało głos, po czym spojrzałem na swoje czerwone trampki. Nie potrafiłem ze śmiałością spojrzeć sympatii w oczy.
— Wczoraj — odpowiedziała, tak cicho jakby nie chciała, by ktokolwiek usłyszał.
— Och. Tak. Nie wiedziałem — mruknął jeszcze bardziej zmieszany. — Cieszę się, że nic ci nie jest.
Wczoraj, to Videl przyszpiliła mnie do ściany. Zdemaskowała i zaszantażowała. Przejęty nie przyleciałem ani po lekcjach, ani wieczorem. Potrzebowałem pomyśleć. Gdybym tylko wiedział, od razu bym tam pognał! A może to i dobrze, że nie byłem świadomy? Wparowałbym do środka i narobił wstydu. Przed jej bratem. Nie... Tak było zdecydowanie lepiej. Tu i teraz nie miałem możliwości się zbłaźnić. Poza tym tak wiele miałem do powiedzenia, że potrzebowałem prywatności. A teraz czas uciekał, a szkoła nie lubiła czekać.
Vegeta postanowił nas opuścić. Nie mogłem na to pozwolić. Przybyłem z informacją, a także z misją od Bulmy. Miałem nadzieję, że wszyscy wezmą udział w turnieju i przy okazji utrzemy nosa wścibskiej koleżance z klasy. Wciąż była szansa. Nie wiedziała wszystkiego.
— Poczekaj, proszę. Mam nowinę. To może was zainteresować. — Z dozą skrępowania pospiesznie zatrzymałem księcia. — Dowiedziałem się, że niedługo będzie organizowany turniej sztuk walk. Pomyślałem, że może zechcecie się na niego zgłosić.
Dziedzic tronu podszedł do mnie z kamienną twarzą. Stałem na baczność jak jakiś pierwszoklasista. Co prawda byłem pierwszoklasistą, ale liceum. To jak na mnie patrzył, było przytłaczające. Czułem się przy nim niejednokrotnie jak malutki chłopiec, nawet gdy przewyższałem go siłą. Kiedyś tam... Co by powiedział, gdyby się dowiedział o moich intencjach względem jego siostry? Na samą myśl miękły mi nogi.
— Ty chyba zaniedbałeś trening ostatnio — zauważył Vegeta. — Tylko po co mam się zapisywać na jakiś idiotyczny konkurs? Znam swoją siłę.
— Do wygrania są duże pieniądze.
Saiyanin spojrzał na mnie jak na jakiegoś wioskowego głupka. Pieniędzy Bulma miała od groma, wiedziałem o tym, ale sama wspomniała dosłownie przed kilkoma minutami, że nie podoba jej się ta sytuacja. Na pewno miało to też związek z wiecznymi udoskonaleniami technicznymi. Wszystko kosztowało, a zeni z nieba nie spadały. Ja akurat doskonale to rozumiałem. Nie żyło nam się tak bajecznie.
Spojrzałem na Saiyankę, w nadziei, że chociaż ona nie da się prosić. Musiała wziąć ze mną udział w walkach. Potrzebowałem się z nią zmierzyć, wygrać lub przegrać. Chciałem także wyjawić jej prawdę. Nawet kiedy panicznie się bałem, bo nawywijałem pod jej nieobecność. Potrzebowałem pomocy i przede wszystkim wsparcia oraz dobrego planu. Wzruszyła jedynie ramionami. Tak samo, jak przed laty, wtedy gdy zaatakował nas Bojack. Wtedy uważała, że zna swoją siłę i nikomu nie musi udowadniać, jaka jest potężna.
— Witajcie! — Niespodziewanie rozbrzmiał głos.
Rozejrzeliśmy się dookoła jak na zawołanie. Nikt nie wiedział, skąd się wziął i do kogo należał. Słyszałem go w swojej głowie, jak gdyby mówca stał obok. Nikt jednak o tym głosie nie stał w korytarzu.
— Kto tu jest? — zawołał książę, jednocześnie się jeżąc. Do żartów to był on ostatni.
— Tak się składa, że ja także mam zamiar wziąć udział w turnieju. — Entuzjastyczny głos rozbrzmiał ponownie. — Wielki Kaito pozwolił mi do was przemówić. Dostanę jeden dzień wolnego i wrócę z zaświatów. Akurat na Tenka-ichi Budōkai. Liczę na dobrą zabawę.
Vegeta zaniemówił. Ja niemal podskoczyłem z radości. To był głos mojego ojca! Na początku nie poznałem go, ponieważ ostatni raz słyszałem go... bardzo dawno. Spojrzeliśmy w sufit.
— Tato! — zawołałem radośnie. — To wspaniale! Mama się ucieszy! To cudowna wiadomość!
Miałem ochotę skakać i jednocześnie krzyczeć, a nawet rozpłakać się jak dzieciak. Móc zobaczyć ponownie ojca było moim marzeniem od siedmiu lat. Tak samo, jak Gotena. Straciliśmy nadzieję, byśmy kiedykolwiek mogli doczekać tego dnia. Żyliśmy jak każdy inny człowiek na ziemi — jakby kryształowe kule nigdy nie istniały. Mój ojciec nie chciał wracać, uważał, że przyciąga zło tego wszechświata. Można by powiedzieć, że miał rację. Od czasu jego śmierci nikt go nie szukał. Niestety nie oznaczało to całkowitego pokoju, a jego teoria jakoby on był magnesem, musiała odejść w niepamięć.
— W takim razie zmierzę się z tobą. — Vegeta wyraźnie zmienił zdanie. Zacisnął entuzjastycznie pięść. — Uważaj, dużo trenowałem.
— Ja także, Vegeta, ja także — rozbrzmiał głos Gokū. — Do zobaczenia wkrótce!
Skoro ojciec zamierzał nas odwiedzić, a do tego wziąć udział w walkach tym bardziej musiałem powiadomić całą resztę. Ten Saiyanin miał wierne grono przyjaciół, którzy z radością się z nim spotkają. A matka? Ona miała oszaleć z radości. Chociaż wielokrotnie narzekała na to, że nas zostawił, to wiedziałem, iż bardzo za nim tęskni. Zwłaszcza jak opowiadała anegdoty z ich młodości. Nie było czasu do stracenia.
Uprzejmie się pożegnałem i w dwóch susach znalazłem się przy oknie. Nie miałem zamiaru tracić czasu na przyziemność. Za miesiąc miałem spotkać się z tatą! Jeszcze bardziej chciałem wziąć udział w zawodach. Pragnąłem pokazać ojcu swoje postępy.
***
Popełniłem wielki błąd. Ekscytacja powrotem ojca, poinformowanie wszystkich; Zapomniałem o najważniejszym — poinformować ją o najkrytyczniejszych wydarzeniach. Wiedziałem, że się wścieknie, ale zupełnie nie spodziewałem się, że aż tak i nie w tej chwili. Sądziłem, że wysyłając jej drobne znaki, ta wyłapie, że mamy do pomówienia. Na osobności. Ona jednak uparła się jak rozwścieczona osa! Paplała bez namysłu, a przecież Videl niewiele tak naprawdę wiedziała. Nie miała pojęcia o Saiyanach, o innych planetach, ani o tym, że byłem złotowłosym wymiarem sprawiedliwości. Ile się dało, tyle ukryłem. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli nie przyznam się do zarzucanych czynów, ugrzęznę głębiej i już nie wyjdę z twarzą. Zależało mi na dyskrecji, a Videl, chociaż była wyrachowana, to jednak uczciwa. Chciałem zawiązać korzystny sojusz.
Wybuch księżniczki i informacje, jakie bez namysłu sprzedała, były najgorszym z możliwych scenariuszy, których nawet nie brałem pod uwagę. Po ostatnich wydarzeniach wydawało mi się, że jesteśmy już tak blisko, że sama będzie chciała rozmawiać. Wyszło jednak inaczej. Zupełnie inaczej niż mógłbym przypuszczać. Dlaczego się tak pomyliłem?
Gdy wykrzyczała mi w twarz, że mnie nienawidzi... Było jak cios nożem w serce. Brakło mi tchu jak po uderzeniu wykonanym chwile wcześniej. Nie byłem jednak od niej lepszy — także ją uderzyłem, mając nadzieję, że tak zastopuję rosnący w niej diaboliczny chaos. Nakręcała się jak do wojny, chociaż nie było takiej potrzeby. Z każdą sekundą żałowałem, że nie przyleciałem do niej zaraz po lekcjach, w dniu, w którym zostałem zaszantażowany. Było tak wiele okazji później by porozmawiać, a ja? Ja wielokrotnie odłożyłem to na później bądź zapomniałem. Czułem się współwinny tej sytuacji.
Po tym, jak odleciała, wykrzykując najboleśniejsze słowa, jakie mógłbym usłyszeć z jej ust, załamałem się doszczętnie. Chciałem za nią polecieć, ale Videl mnie od tego odwiodła. Nie znałem się na kobietach, a już na pewno nie na tych z innego świata. Nie tylko ją zawiodłem, bo widziałem to w jej oczach, było tam coś jeszcze. Zawaliłem po całości. Mogłem tego uniknąć...
Córka Satana uważała, że Sarze przejdzie. Ja byłem innego zdania, ale może się myliłem? Nie byłem kobietą. Nie rozumiałem ich. Sarę usiłowałem zrozumieć, jak i rozszyfrować przez wiele długich lat. Teraz kiedy wreszcie poczułem nić prowadzącą w tym samym kierunku, wszystko się rozsypało. Nasza przyjaźń, wszystkie wspólne lata, marzenia o byciu razem. Przez głupie zaniedbanie, zapominalstwo. Byłem do niczego.
— Koniec lekcji — szepnąłem, powstrzymując łzy. — Wracaj do domu.
— Nigdzie nie idę, Son Gohanie. — Nastolatka tupnęła ostrzegawczo nogą. — Najpierw nauczysz mnie latać.
— Podstawy już znasz, teraz możesz sama ćwiczyć kontrolę KI — mruknąłem niemal trzęsącym się głosem. — Nie jestem w nastroju. Dziś niczego już cię nie nauczę.
***
Leżałem na łóżku niemal twarzą w poduszce. Nie miałem ochoty na nic. Byłem roztrzaskany na milion kawałków, bez nadziei na lepsze jutro. Oczy miałem mokre od łez. Ostatni raz płakałem w dniu, w którym Sara spłonęła w magicznym ogniu. Byłem pewien, że ją straciłem i prawie by tak było, gdybym nie przypomniał sobie o ekranie, który Yonan zabrał ze sobą na Ziemię, a którego pozbawił go Vegeta. Teraz jak nigdy żałowałem swoich wielu decyzji i zbyt długiego milczenia. Ale czy dało się jeszcze coś odkręcić?
Po ucieczce Sary czułem jej wybuch mocy. Moje ciało pod naporem tej KI drżało. Zupełnie jakbym współodczuwał. Na pewno byliśmy w podobnej sytuacji. Oboje cierpieliśmy. Ja za to, co mi wykrzyczała w twarz, a ona? Za to, czego nie powiedziałem. Oboje dopuściliśmy do tej sytuacji. Nie słuchałem, gdy nazbyt szalałem ze swoim bohaterowaniem, a ona mnie, gdy tłumaczyłem, jak bardzo mi zależy na ludziach. A potem w końcu zmieniła podejście i zamiast od razu porozmawiać o problemach, przed jakimi zostaliśmy postawieni... Najpierw było mi potwornie wstyd, czułem palące skrępowanie, a potem... Zapomniałem. Byłem tak zafascynowany wizytą ojca, że o straciłem pamięć. Dopiero wizyta Videl sprowadziła mnie na ziemię. Było jednak już za późno.
Usłyszałem pukanie do drzwi, które wyrwały mnie z letargu. Pociągnąłem nosem, jednocześnie przecierając powieki. Zakryłem głowę kołdrą, nie chcąc się nikomu pokazywać.
— Gohan? Skarbie? — zawołała przez drzwi z troską. — Wszystko w porządku? Nie zszedłeś na kolację.
Nie odpowiedziałem. Chciałem być sam. Ona i tak by mnie nie zrozumiała. Nie lubiła Sary, wielokrotnie to powtarzała przez te wszystkie lata. Nie rozumiała, dlaczego nadal się z nią przyjaźnię, skoro mogłem znaleźć sobie nowych przyjaciół w szkole. Tylko czy ktoś by mnie lepiej zrozumiał niż ona? Tylko przy niej mogłem być prawdziwym sobą.
Kobieta dłuższą chwilę stała pod drzwiami, stukając w nie i nawołując mnie. Milczałem. Wolałem, by odeszła. I tak nie miała zamiaru mnie zrozumieć, jak zawsze. Dla niej liczyła się tylko moja nauka. Zawsze i pewno na zawsze. W końcu postanowiła wejść.
— Źle się czujesz? Coś się stało? — dopytywała, nie dając za wygraną. — Nie wychodzisz z pokoju od powrotu. Czy ma to związek z tą dziewczyną, która ciebie odwiedziła?
A żebyś wiedziała! Wykrzyczałem w myślach. A potem wcisnąłem się mocniej w poduszkę. Liczyłem na to, że matka wreszcie da sobie spokój. Niestety tak się nie stało. Wyczuwałem jej obecność.
— Odejdź — burknąłem w poduchę. — Chcę być sam.
— Nie odejdę, póki mi nie powiesz, co się stało. — Przysiadła na skraju łóżka jednocześnie odkrywając mnie.
Ciężko westchnąłem. Ona nigdy nie odpuszczała. Jak się uparła, to nic nie było w stanie jej przekonać. Może czasem tata. Chociaż on i tak robił, co uważał za słuszne, nawet kiedy się nie zgadzała. I tym razem dzielnie trwała w milczeniu, aż w końcu stało się ono uciążliwe. Nie chciałem przy niej ronić łez. Nie chciałem zdradzać swych uczuć. Na pewno by nie zrozumiała.
— Zrobiłem coś... A może raczej nie zrobiłem — szepnąłem, pociągając nosem. — Jestem koszmarnym przyjacielem.
Chciałbym powiedzieć, że nie nadaję się na partnera, ale wolałem o tym nie wspominać. Nie teraz. Nie, kiedy dostałbym kolejne kazanie o tym, jak sobie dobieram przyjaciół i innych bliżej nieokreślonych towarzyszy. Dla niej najlepiej jakbym zadawał się z profesorami i sam nim został zaraz po narodzinach. A mnie w głowie jeno chuligaństwo było — po ojcu.
— Znowu pokłóciłeś się z Sarą? - bardziej stwierdziła, niżli zapytała.
— Tym razem śmiertelnie — jęknąłem, robiąc minę zbitego psa zaraz po odwróceniu się ku niej.
Ku memu zaskoczeniu wyglądała na zatroskaną. Po kilku sekundach milczenia delikatnie się uśmiechnęła, gładząc przy tym sukienkę. Nie wyglądała na taką, która miałaby zamiar prawić swoje oklepane reprymendy.
— Och, synku. Ostatnio często się wam to zdarza. — cicho westchnęła. — Dorastacie, buzują w was hormony. To normalne, że się nie dogadujecie. Pamiętaj, że nie jesteście tacy sami. W dodatku ona jest dziewczyną. Na pewno świat się nie wali.
Pokręciłem niemo ustami na jej uwagę. Zdawałem sobie sprawę, że się zmienialiśmy, dlatego właśnie często się sprzeczaliśmy. Ale dziś chodziło o zupełnie coś innego. Miałem złamane serce, a ona czuła się zdradzona. Odniosłem wrażenie, że niepostrzeżenie wylądowałem na ścieżce wojennej, na której oczywiście być nie chciałem. Znalazłem się tam przez zaniedbanie.
— W tym problem, że właśnie się wali — mruknąłem posępnie. — Mój na pewno. Nic nie rozumiesz.
— Nie może być aż tak źle. Dotąd zawsze się godziliście. Tym razem będzie podobnie — chciała zauważyć. — Nie ważne co o niej myślę i jak bardzo nie chciałabym, by miała na ciebie zły wpływ, ale nie mogę ci zabronić się z nią przyjaźnić. Będzie dobrze, zobaczysz. Porozmawiaj z nią szczerze.
Szczerość oznaczała coś więcej niż tylko wytłumaczenie minionych zdarzeń. Nie mogłem zrobić wszystkiego na raz. Po kolei. Jeśli mogłem odzyskać zaufanie Sary, warto było spróbować. Chociaż ten ostatni raz. Nie bez powodu się zawiodła — zależało jej, a ja chciałem wierzyć, że bardziej niż otwarcie o tym mówiła.
***
Zauważyłem ją w ostatnim momencie. Zastygłem w bezruchu, całkowicie wyciszając swoją KI. W tej chwili nie byłem gotowy na rozmowę. Chciałem pomyśleć, ułożyć sobie plan, a przede wszystkim odpocząć po intensywnym treningu. Sara również dużo trenowała albo po prostu wyładowywała swoje frustracje.
Nie sądziłem, że spotkam ją właśnie tutaj, w oazie, nad jeziorem i to o tak późnej porze. Korzystając z ciemniejącego krajobrazu, byłem w stanie wtopić się w tłum. Leżała na trawie i wyglądała, jakby obserwowała gwiazdy. Uwielbiała to robić. Tutaj, gdzie nie było świateł miast, nocne niebo oglądało się najlepiej. Wiedziałem, że tęskniła za kosmosem. Nie za złymi czasami, tyranią i niewolą, ale za bezkresną otchłanią, która każdego dnia zaglądała do okien statków kosmicznych.
Chociaż w miarę dobrze się zadomowiła na Ziemi, to brakowało jej tego. Doskonale pamiętałem naszą wyprawę na Vitani i z powrotem. Gdyby mogła, bez przerwy wpatrywałaby się w nieskończenie wielką czeluść próżni. Gdybym mógł, cofnąłbym się do tamtych dni i już wtedy spróbowałbym inaczej podejść do życia. Czy gdybym był odważniejszy, miałbym szansę? A może to było tylko nic nieznaczące gdybanie?
Wycofałem się na bezpieczną odległość i usiadłem w wysokiej trawie. Nie chciałem być zauważonym. Wiedziałem, że jeszcze nie pora. Gdy widziałem się z Bulmą popołudniem, mówiła, że Sarze złość nadal nie przeszła i że nie ma ochoty mnie widzieć. Chciałem być cierpliwym, zdałem się na żeńskie głosy. Ja o kobietach niewiele wiedziałem, poza tym, że lubią się złościć o rzeczy, na które byśmy nie zwrócili uwagi.
Pozostało mi cieszyć się ciszą i chwilą, w której jesteśmy nieopodal siebie. Bez krzyków, niedomówień i krzywych spojrzeń. Chciałem po prostu być obok.
***
CZAS AKCJI: po 112 odcinku
Matkę i ojca miałem już brzydko mówiąc odbębnionych. Dla mnie najważniejsza w tej chili była Sara. Obiecałem sobie nie tylko przed turniejem, ale przede wszystkim po powrocie do żywych, na świętej ziemi Shinianinów, że po wszystkim wyznam księżniczce swoje uczucia. Nie ważne były nieporozumienia czy wciąż niezakopane topory. Otarłem się o śmierć i chciałem wreszcie pozbyć się swojego wieloletniego balastu. Jeśli mieliśmy być razem, to właśnie po tym wszystkim. Bez zbędnych uprzejmości.
Nasze spojrzenia zderzyły się dwukrotnie. Za pierwszym razem, gdy tylko zawitałem w podniebnym pałacu, wraz z Trunksem, Gotenem i Piccolo. Drugi raz, gdy rodzicielka z radością mnie witała, powtarzając, bym nigdy więcej nie konał. Naprędce obiecałem jej to, chociaż nie miałem pewności czy dotrzymam słowa.
Usłyszałem wołanie. Moje imię. Nie była to Sara. Ledwo odwróciłem się, a w mych ramionach wylądowało coś niewielkiego wzrostu, dosłownie się na mnie rzucając. Poczułem, jak kobiece usta zatapiają się w moich. Zszokowany całym wydarzeniem, nie potrafiłem przez chwilę myśleć. Za chwilę zabrakło mi tchu, a w kolejnej sekundzie kręciło mi się w głowie. Co się właściwie wydarzyło? A potem dotarło do mnie wszystko jak uderzenie potężnej pięści.
Nie, nie, nie, nie! Nie tak! Nie teraz! Dlaczego?!
Odsunąłem z impetem przyklejoną do siebie dziewczynę, jednocześnie rzucając w nią pytająco-ubolewającym wzrokiem. Dlaczego to zrobiła? Wszystko zepsuła! Jak mogła?
— Tak się o ciebie martwiłam! — zawołała z przejęciem. — Wszyscy mówili, że umarłeś, ale ja nie wierzyłam w to. Tak się cieszę, że jesteś.
Nie do końca docierały do mnie jej słowa. Gdyby zachowała się po koleżeńsku, coś sensownego bym jej odpowiedział, a tak jedyne, o czym myślałem to księżniczka Saiyan. Sara! Ona wszystko widziała?! Znowu... Zamarłem, ale po chwili zebrałem się na odwagę. Nie mogłem pozwolić jej kolejny raz zniknąć, rozwalić coś, nad czym ciężko pracowałem. Tym razem nie miałem nic wspólnego z tym, co się wydarzyło. Nie chciałem tego, nie spodziewałem się!
Jej jednak nie było. Ani Tego drugiego tajemniczego Saiyanina — Kenzurana. Nie zdążyłem wypytać, nawet kim był, tak wszystko szybko się wtedy potoczyło. Gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, poczułem ukłucie w sercu. Saiyanin, najprawdziwszy Saiyanin. Czego więcej mogłaby chcieć księżniczka? Saiyanina. W dodatku ani wcześniej, ani później o nim nie wspominała i jak w ogóle poznała tego mężczyznę? W jakim celu znalazł się właśnie tutaj? Czy była to zazdrość z mojej strony? Dlaczego obawiałem się, że wybierze właśnie jego? I właśnie teraz zniknęli... razem.
Zrobiłem przerażoną minę, rozglądając się dookoła. Dobiegłem do Osiemnastki, jednocześnie kolejny raz odtrącając córkę Satana. Jeszcze przed chwilą stały tam razem. Ona... Ona musiała wiedzieć.
— Osiemnastko... — żachnąłem się z rozpaczą.
Ona jedynie pokręciła głową, przymykając jednocześnie powieki. Nie godziłem się na to. Nie tym razem! Nie miałem zamiaru słuchać żadnych porad! Chciałem odnaleźć dziewczynę, którą kochałem i z nią rozmawiać tak długo, aż wreszcie mnie wysłucha. To, co się wydarzyło, nie miało prawa bytu. Wybrałem Sarę, zawsze to była ona. W ogóle nie rozumiałem, dlaczego Videl myślała inaczej. Nie dawałem jej żadnych powodów, by myślała, że coś do niej czuję. Była tylko koleżanką z klasy.
— Muszę ją odnaleźć! — Dopadłem kobietę o stalowych oczach oburącz w ramionach. — To wszystko nie tak!
— Nie teraz Gohanie — szepnęła, w jej spojrzeniu był smutek. — Na tę rozmowę jest za wcześnie, o ile nie za późno... Przykro mi.
Jak to... Za późno? Czy...? Czy ona Sugerowała, że możemy więcej się nie zobaczyć? Co wiedziała, czego nie wiedziałem ja? Z rozpaczą uginały się pode mną kolana. Dzień zwycięstwa okazał się najgorszym dniem w moim życiu. Czy była to kara za wszystkie lata milczenia? Miałem ochotę zapaść się pod ziemię tak jak ona. Nie było jej.
Nie mogąc pogodzić się z sytuacją, pobiegłem przed siebie, by następnie wystartować w eter. Musiałem ją odnaleźć, choćby na krańcu świata! Nie zamierzałem popełniać kolejny raz tych samych błędów. Sara nie była zwykłą dziewczyną. W locie spróbowałem uspokoić myśli, by móc namierzyć jej energię, która skakała jak parametry życiowe w medycznej aparaturze. Niestety za bardzo się denerwowałem, a chwilę potem nie czułem już nic. Nie wyczuwałem jej KI, która przed momentem jeszcze miała eksplodować. Po prostu jakby zapadła się pod ziemię.
Ona naprawdę odeszła...
