Była późna noc. Bulma właśnie kończyła swój najnowszy projekt. Dwoje rodowitych Saiyan mieszkało pod jej dachem i co chwila musiała coś naprawiać, zmieniać, odbudowywać. Pracowała nad najprostszymi przedmiotami codziennego użytku. Denerwowało ją, jak często musiała wymieniać taką choćby kruchą zastawę stołową. Wojownicy, ilekroć się denerwowali, niszczyli wszystko, co mieli w zasięgu ręki. Doszło to tego, że gdy zaczynali przejawiać agresję, wyganiała takiego delikwenta od stołu, by wrócił, dopiero gdy mu emocje opadną. Byli też wtedy złym przykładem dla młodego Trunksa, który chłonął jak gąbkę ich zachowania. Niestety nie posiadała tak niezniszczalnego stopu, jak ten który wydobywano kiedyś na Vitani. Nie było szans, by ktokolwiek wybrał się na tę planetę po jakiś tam supermocny metal, więc przyszło jej do głowy, że poprosi o niego Shén Lónga. To była chyba jej najlepsza decyzja tego dnia.
Wychodząc z pracowni, pomaszerowała prosto ku sypialni. Miała zamiar się wykąpać, a następnie poczytać, choć chwilę nim położy się spać. Po drodze spoglądając w jedno z okien, zobaczyła, że niebo było częściowo zachmurzone. Zdecydowanie bardziej niż jej myśli. Gdy przechodziła koło pokoju siostry swojego partnera, dostrzegła w szczelinie przy podłodze wciąż palące się światło.
Przypomniała sobie, że wpuszczała do domu Gohana, a Sara była z nim pokłócona. Wyglądało na coś poważnego. Ostatnimi czasy często się to im przytrafiało, ale jeszcze nigdy tak bardzo, żeby ta nie chciała go nawet widzieć. Kiedy syn jej najlepszego przyjaciela, jeszcze z czasów nastoletnich poprosił ją, by odprowadziła go do pokoju Sary, była zdumiona. Nigdy nie musiała interweniować, ale on zapewniał, że nie zostanie wpuszczony po dobroci, a siły w domu kobiety nie zamierzał używać. Matkę chłopak miał surową, ale wychowała go na porządnego mężczyznę.
Zastanawiała się, czy to nie aby problemy związane ze szkołą i tym jak księżniczka odnajduje się w nowym świecie. Dopiero co pobiła kolegę z klasy. Rozumiała ten incydent, na prawdę. Sama nie pozwoliła, by obrażano – w dodatku niesłusznie – jej przyjaciół. W szkole musiała udawać przejętą, gdy została wezwana na pogawędkę. Mimo to wciąż obawiała się poważniejszych przypadków, zwłaszcza ze skutkiem śmiertelnym. Doskonale wiedziała, że Saiyanka zna wartość swojej siły, ale gdy dochodził do tego gniew... A nietrudno było dziewczynę wyprowadzić z równowagi. Zupełnie jak jej brata. Jednak nic podobnego nie miało miejsca. Gohan jak zawsze trzymał rękę na pulsie.
Bulma chciała być konsekwentna w swojej decyzji. Pragnęła, by dziewczyna poznała ich świat. Zrozumiała, że życie nie tylko toczy się wokół walki. Nie było to łatwe zadanie. Momentami rozważała złożenie broni. Czy bezwzględnie Saiyanka potrzebowała tej ziemskiej wiedzy? Oczywiście, że nie. Nawet nie wierzyła w to, że ta się gdziekolwiek zatrudni w przyszłości. No, chyba że w kosmosie jako podbijaczka planet, lub będzie łapała tam bandziorów kosmicznych. Bo co innego mogła? Tylko do tego nie było konieczne ukończenie ziemskiego liceum.
Cicho zapukała z nadzieją, że jednak Sara śpi i jak zwykle nie zgasiła lampy. Gdy nie usłyszała wezwania lub typowego: idź sobie, z ostrożna otworzyła drzwi z myślą, że znowu musi rano zwrócić uwagę nastolatce, iż światła się gasi. Ku jej zaskoczeniu zobaczyła dwójkę Saiyan śpiących na łóżku w pozycji półsiedzącej podpierających ścianę obitą dużymi poduchami w odcieniach butelkowej zieleni. Mieli włączony laptop, który oświetlał ich spokojne twarze. Spojrzała na ekran, nim zamknęła klapę i dostrzegła, że oglądali wcześniej jakiś film.
Sara opierała się o ramię przyjaciela, a ten miał swoją głowę opartą o jej. Na pierwszy rzut oka nie było widać, by w ogóle byli wcześniej skłóceni. Ich więź była dla Bulmy bardzo zadziwiająca. W ogóle Saiyanie sami w sobie stanowili dla niej wielką zagadkę. Te dzieciaki wiele razem przeszły. Ona to doskonale wiedziała. Odnosiła wrażenie, że są jak rodzeństwo, bliźniacy. Potrafili się dogadać, choć byli całkiem różni. Dla niej niesamowicie fascynujące. Nastolatka była sierotą w obcym świecie, chłopak zaś samotnikiem wśród dorosłych nadludzi.
Teraz gdy na nich spoglądała, miała pewność, że między nimi jest wszystko po staremu. Kiedyś zastanawiała się, czy może być z tego coś więcej, ale nigdy nie zaobserwowała, by cokolwiek szło w tym kierunku. Przyjęła, iż to po prostu dwie bratnie dusze. Chociaż był taki moment, gdy im kibicowała po cichu. W ich wieku interesowała się chłopcami, a Sara nie przejawiała takiej uwagi. Z czasem miała nadzieję, że Gohan również, bo zwyczajnie siostra Vegety złamałaby mu serce, a dzieciak na to nie zasługiwał. Przy temperamencie Sary wszystko było możliwe. Dosłownie.
Kobieta westchnęła cicho, po czym weszła do pokoju. W drodze do szafy omiotła wzrokiem pomieszczenie, w którym jak zawsze panował bałagan. Dziewczyna nigdy nie utrzymywała porządku, twierdząc, iż oddaje w pełni jej naturę; Chaos. Zgrabnie wyminęła porozrzucane koszulki, których prawdopodobnie nie zamierzała zakładać i wyrzuciła je z półki, szukając tej odpowiedniej. Wreszcie, gdy dotarła do szarej szafy, będącej na całej długości ściany wyjęła koc, by okryć siedemnastolatków. Raz jeszcze spoglądając na nich z czułością, uśmiechnęła się pod nosem. Starała traktować się siostrę Vegety jak córkę, mając przy tym świadomość, że nigdy nią nie będzie. W końcu były szwagierkami.
Nim wyszła, uświadomiła sobie, że koniecznie musi przedzwonić do Chi-Chi. Ta pewno odchodziła od zmysłów, gdzie podział się jej syn, choć oczywiście powinna była się domyślać, że właśnie tu, z Sarą. Żona Gokū była po prostu przewrażliwiona, a Gohan na pewno nie poinformował matki, że tu jest, w końcu nie mógł planować kłótni. Skoro mu tak bardzo zależało na naprawieniu tego, co popsuli, mógł zwyczajnie zapomnieć.
Zanim zdążyła zamknąć drzwi, ostatni raz spojrzała na śpiących nastolatków. Uśmiechnęła się do siebie i zapragnęła ponownie być w ich wieku, a przed oczami stanęły jej obrazy ze wszystkich przygód, jakich dostarczył jej młody Son Gokū. Było ich tak wiele, że części mogłaby nie pamiętać, a jednak każda z nich była inna, wyjątkowa. Ani przez chwilę nie żałowała, że na drodze stanął jej małpi chłopiec. Uwielbiała wracać do tych momentów, opowiadając synowi na dobranoc opowieści o walecznym i dobrym chłopcu, który niejednokrotnie ocalił świat. Nigdy wprost nie powiedziała, o kogo chodziło.